czwartek, 8 grudnia 2011

Pierwsze urodziny „Delikatesów”. I najłatwiejsze ciasto drożdżowe w świecie:)


 
Moi drodzy, 

Dziś bardzo szczególny dla mnie dzień – Blog „Delikatessen” obchodzi pierwsze urodziny!

Co ciekawe – choć w czasie, gdy publikowałam kolejne przepisy na zupy, przekąski i wypieki w moim życiu zdarzyło się bardzo wiele, to w dniu, gdy mija rok mam okazję siedzieć na tej samej kanapie, po turecku, z laptopem na kolanach i kubkiem mocno osłodzonej herbaty przed sobą – tak, jak wtedy, gdy pod wpływem impulsu zdecydowałam się na stworzenie bloga.

Kilka dni zajęło mi ogarnięcie podstawowych mechanizmów działania serwisu, i w środę, 8 grudnia 2010, opublikowałam na stronie pierwszy wpis.

Jest wiele osób, którym zawdzięczam pomoc w rozruszaniu „Delikatesów” – w tym Ninie, która pierwsza poddała mi myśl założenia takiej strony i wyjaśniła podstawy działania Bloggera. Masie innych osób dziękowałam i dziękuję za inspirację, zachęty i różnego rodzaju pomoc w tym, by mój blog rozwijał się i prosperował.

Specjalne podziękowania należą się jednak Wam, moi drodzy Czytelnicy – gdy zakładałam „Delikatessen”, robiłam to głównie dla siebie, nie sądząc, że ktoś naprawdę będzie chciał czytać moje wynurzenia i czerpać inspirację  moich przepisów. A potem zainstalowałam sobie statystykę wejść i zobaczyłam, jak z miesiąca na miesiąc rośnie liczba wejść, jak – nawet wtedy, gdy czasu na pisanie bardzo mi nagle zabrakło – Wy wciąż wchodziliście i czytaliście:)

I choć bloga piszę niby dla siebie, to jednak – DZIĘKUJĘ. Dziękuję, bo to Wy powodujecie, że gotowanie i pisanie o nim sprawia mi taką radość.

„Delikatessen” to miejsce, w którym jedzenie jednoczy ludzi. Wpadają po chleb, konfitury, francsuki ser i lasagne z garmażerii, zamawiają kawę i wypijają ją przy jednym z przygotowanych przez właścicieli stoliczków. I ja też chciałam, by mój blog był miejscem takich spotkań – może nie dosłownie, ale wirtualnie na pewno:) I jak dbały właściciel dobrych delikatesów zapraszam Was gorąco – wpadajcie na bloga jak najczęściej, bo to Wy tworzycie jego klimat!:)

W ramach podziękowań chciałabym dać Wam urodzinowy prezent od Delikatesów – najłatwiejszy przepis na ciasto drożdżowe, z jakim się kiedykolwiek spotkałam! Przepis przekazała mi ostatnio moja Babcia. Jego ogromna zaleta polega na tym, że nie wymaga wyrabiania i ugniatania (zmory wszystkich kucharek), a mimo to wychodzi lekkie, pulchne i aromatyczne – jak włoskie panettone. Zdumiewające jest to, że efekt końcowy w niczym nie ustępuje tradycyjnym puchowym babom, które wymagają ton jajek i całych godzin wyrabiania – a ciasto smakuje przepysznie!


½ kg mąki
3 całe jajka + 2 żółtka (białka zachowaj do posmarowania ciasta)
¾ szklanki cukru
10 dkg masła
6 dkg drożdży
1 opakowanie cukru waniliowego
garść rodzynek
¾ szklanki mleka
szczypta soli

Kruszonka:

200 g mąki
100 g masła
100 g cukru


1)      W ciepłym mleku rozetrzyj drożdże i 2 łyżeczki cukru. Odstaw na ok. 20 minut, aby całość podrosła.
2)      W międzyczasie wbij do garnka 3 jajka i 2 żółtka, wsyp cały cukier i szczyptę soli.
3)      Masło rozpuść i wlej wąską strużką do jajek, stale mieszając.
4)      Do tak powstałej mieszaniny wlej wyrośnięte drożdże.
5)      Całość dokładnie wymieszaj i pozostaw do wyrośnięcia na min. 3 godziny. Pamiętaj jednak, że po upływie tego czasu mieszanka nie będzie miała ciekawego wyglądu – bardziej będzie przypominać zważone, lekko sfermentowane „coś”, niż wyrośnięty zaczyn. Nie przestrasz się – tak właśnie ma to wyglądać:)
6)      Pod koniec czasu wyrastania masy zrób kruszonkę, siekając masło, mąkę i cukier (prosty przepis znajdziesz np. tutaj). Rodzynki sparz w gorącej wodzie.
7)      Gdy mieszanina drożdży i jajek urośnie, wsyp mąkę i rodzynki. Całość dokładnie wymieszaj, aż powstanie gęsta, gładka masa – możesz zrobić to w malakserze (z mieszakami hakowymi), ale mieszanie powinno być na tyle łatwe, że możesz zrobić to ręcznie. Bardzo szybko i łatwo powinna powstać gładka, gęsta masa.
8)      Formę wyłóż papierem do pieczenia, następnie wylej masę drożdżową i dobrze posmaruj białkiem, jednocześnie wyrównując powierzchnię ciasta. Na wierzch wysyp kruszonkę.
9)      Wstaw do ZIMNEGO piekarnika (nie nagrzewaj go wcześniej!), ustawionego na 150º C dopiero w momencie wstawiania ciasta.
10)  Piecz przez 30 min w temperaturze 150º C. Następnie zwiększ temperaturę do 200º C i piecz, aż ciasto się zrumieni, a wkładany do niego patyczek będzie suchy – w moim wypadku było to ok. 10-15 minut.


wtorek, 6 grudnia 2011

Pomidorowo-chlebowa sałatka z chrupiącą szynką parmeńską


Dziś krótko, ale za to jak treściwie! Sałatka z pieczonego chleba i pomidorów o balsamicznym posmaku - szybka, urozmaicona smakowo, idealna na śniadanie lub lunch.

Wymyśliłam ją kiedyś "na cito" - pewnego pięknego poranka, gdy chodziła za mną włoską panzanella, na której przyrządzenie nie miałam czasu;) Wymyśliłam więc coś prostszego, ale z użyciem głównych składników panzanelli - chleba i pomidorów.

Efektem moich wysiłków była ta właśnie sałatka - jej ostrawy smak chilli i octu balsamicznego złagodziłam odrobiną mascarpone, ale tak naprawdę i bez tego sałatka byłaby świetna.

Polecam :)


Na 4 porcje potrzebujesz:


10 kromek ulubionego pieczywa, najlepiej ciabatty lub bagietki
8 słodkich, dojrzałych pomidorów, pokrojonych w ósemki
10 dkg szynki parmeńskiej lub szynki Serrano w plasterkach
150 g gorgonzoli, pokrojonej w kostkę (opcjonalnie)
1 papryczka chilli, drobno posiekana (opcjonalnie)
garść listków bazylii
3 łyżki oliwy
sól
pieprz


Sos:


4 łyżki octu balsamicznego
5 łyżek oliwy
3 łyżki miodu
1 ząbek czosnku, zmiażdżony (opcjonalnie)
Do podania: 
4 łyżki mascarpone (po 1 na osobę)


Piekarnik nastaw na na 200ºC. Plasterki szynki pokrój lub rozerwij na mniejsze kawałki. Kromki chleba pokrój w kostkę i przełóż do żaroodpornego naczynia. Dodaj szynkę i posiekane chilli (opcjonalnie). Dodaj sól oraz pieprz do smaku i zalej oliwą, następnie całość dokładnie wymieszaj. Włóż do piekarnika na 5-8 minut, by grzanki i szynka ładnie się przyrumieniły.
W małej miseczce połącz składniki sosu. Wyciśnij sok z cząstek pomidorów i dodaj do sosu. Spróbuj i w razie potrzeby dopraw wedle uznania.
Pomidory, bazylię i gorgonzolę przełóż do dużej miski. Dolej sos i grzanki, całość wymieszaj.
Podawaj w głębokich talerzach, z dodatkiem mascarpone (1 łyżka na osobę).

sobota, 3 grudnia 2011

Nie tak dawno temu...

Piszę z "pożyczonego" komputera, daleko od domu, w zupełnie innym trybie...:) Już wkrótce powrót do rzeczywistości (i do nowych przepisów), ale dziś jeszcze inny, powolny świat.

Jak Wam wspominałam, jeszcze nie tak dawno temu wygrzewałam się we włoskim słońcu i włóczyłam po zaułkach Rzymu i Florencji (no i może jeszcze po kilku sklepach w Mediolanie...;)). Dziś, gdy za oknem ciemno i zimno, publikuję kilka zdjęć z podróży - nie tak dalekiej, ale jakże innej klimatycznie!

niedziela, 27 listopada 2011

Korzenna zupa z pieczonej dyni i gruszek



Ach, jak wspaniałe rzeczy działy się ostatnio w moim domu! Jak nareszcie zapachniało Świętami, i nawet zapadające w środku dnia ciemności nie są w stanie popsuć mi humoru, bo w końcu wczesne wieczory to zapowiedź Bożego Narodzenia:)

Wczoraj wieczorem urządziliśmy w domu rodzinną kolację z okazji Święta Dziękczynienia. Może i nie polska to tradycja, ale jednak tradycja bardzo piękna i nie widzę, czemu jej nie powielić – bo warto raz do roku spotkać się i podziękować za to wszystko, co mamy w życiu, za kolejny dobrze spędzony rok. Na co dzień żyjemy w takim pędzie, że nawet nie ma kiedy przystanąć i zastanowić się, ile dobrego przychodzi do nas każdego dnia – dobrego, które wydaje się nieraz trywialne, a jednak to ono powoduje, że robi nam się ciepło w środku. Wspólnie zjedzony posiłek, czyjeś miłe słowo, list od przyjaciółki, która mieszka daleko, kubek gorącej herbaty, gdy na dworze zimno i ciemno, kęs ciasta, które jest pyszne – oj, jakie pyszne, nowa książka – tak ciekawa, że nie można się oderwać… to dzięki takim miłym akcentom na naszych buziach pojawia się uśmiech, to dzięki nim dzień należy do udanych. Nieraz w oczekiwaniu na wielkie zdarzenia pozwalamy, by wiele tych pięknych chwil minęło niepostrzeżenie, zamiast zrozumieć, że to właśnie umiejętność znajdywania niezwykłości w codzienności pozwala nam budować długotrwałe szczęście.

Cieszyć się z rzeczy małych. Doceniać to, co dookoła.

Smakować życie.


Korzenna zupa z pieczonej dyni – przepis mojej Mamy :)

Na 8 porcji potrzebujesz:

3 kg dyni
4-5 gruszek
1 l bulionu warzywnego
korzeń świeżego imbiru (ok. 8-10 cm)
1-2 łyżeczki imbiru w proszku
1-2 łyżeczki proszku curry
sól
sok z 2 pomarańczy
2 łyżeczki masła
3 łyżki śmietany + po jednej łyżeczce do przybrania
prażone pestki dyni lub migdałów – do przybrania



Gruszki obierz i przekrój na pół, wytnij gniazda nasienne. Ugotuj do miękkości w niewielkiej ilości lekko posłodzonej wody (2-3 łyżeczki cukru). Gdy zmiękną, odcedź i odstaw. W czasie, gdy gruszki się gotują, nastaw piec na temperaturę 200º C.

Dynię pokrój w grube części w taki sam sposób, w jaki kroisz arbuza. Nie odcinaj z nich skórki, natomiast wytnij i wyrzuć włóknisty środek z pestkami Następnie kawałki dyni połóż na blasze skórką do dołu i wstaw je do piekarnika na ok. 30-40 minut, aż będą zupełnie miękkie i przypieczone. Dynię wyjmij, ostudź i łyżką oddziel miąższ od skóry, co po upieczeniu powinno być bardzo łatwe. Skórę wyrzuć, miąższ przełóż do blendera lub garnka, w którym będziesz rozcierać zupę. Dorzuć ugotowane gruszki i zmiksuj na jednolitą masę. Wlej 0,5 l bulionu warzywnego i cały sok z pomarańczy, wetrzyj korzeń imbiru. Zagotuj pod przykryciem. Zupa powinna mieć konsystencję gęstego kremu. Jeśli jest za gęsta – dodaj więcej bulionu. Możesz też użyć wody, w której gotowały się gruszki.

Po ok. 10 minutach zdejmij zupę z ognia i dopraw proszkiem curry, sproszkowanym imbirem i solą. Całość powinna mieć korzenny, orzeźwiający smak. Dodaj śmietanę. Na patelni zrumień na 2 łyżeczkach masła pestki dyni lub płatki migdałowe i osusz je na papierowym ręczniku. Przy podawaniu, każdy talerz zupy ozdób kleksem śmietany i szczyptą prażonych pestek.

* Zupę możesz przygotować tuż przed podaniem, ale jeśli możesz, spróbuj zrobić ją nawet dzień wcześniej – dzięki temu smaki się zintensyfikują.

środa, 23 listopada 2011

O przymiotach angielskiego śniadania


No i znowu miałam mały przestój. W moim życiu wiele się działo, laptopa zdążył już pokryć kurz, a mnie do tego wszystkiego udało się wyjechać na krótkie wakacje do Włoch. Relacja z podróży już wkrótce, a dziś kolejny wpis na temat kulinariów brytyjskich, który dołączam do akcji Festiwal Kuchni Brytyjskiej.

Było już o herbacie i nieodłącznych jej ciasteczkach maślanych, było o karmelowych flapjacks – teraz pora na kiełbaski i jajka sadzone.

Niektórzy twierdzą, że angielski sposób żywienia jest obrzydliwy i że „tego wszystkiego, co Anglicy serwują sobie na śniadanie, nie sposób zjeść z samego rana”. Właściwie coś w tym jest. Nie trzeba jednak długo mieszkać w UK, by dojść do pewnej gorzkiej życiowej obserwacji: że niejednokrotnie te właśnie nazbyt treściwe poranne posiłki to najlepsze, na co można liczyć w ciągu całego dnia. Tę przygnębiającą prawdę odkrywa się szczególnie wtedy, gdy mieszka się w akademiku lub gdy z jakiegokolwiek innego powodu jest się skazanym na jedzenie, które nie jest domowe. Stołówka, ready-meal z supermarketu, pizza na telefon… wszystko fajnie, ale na dłuższą metę ciężko to wytrzymać.

Że niby Włosi jedzą na śniadanie złociste, świeże ciastka z owocami i popijają je malowniczym cappuccino przy stoliku w ogródku pachnącej kawą kafejki? Może i tak, ale Włosi wiedzą, że to dopiero początek, mało znacząca uwertura przed całą operą kulinarnych wspaniałości: makaronów, pieczonych mięs i warzyw, słodkich, leciutkich deserów.

A na co niby mają się cieszyć Anglicy? Na ciapkowaty Shepherd’s Pie i ciasto, na które składa się suchy jak wiór biszkopt i gruba jak pierzyna warstwa słodkiego, twardego lukru? Żeby była jasność – jak już Wam pisałam, angielska kuchnia, gdy dobrze przyrządzona, jest naprawdę rewelacyjna. Niestety jednak w dobie galopującej postmodernistycznej mega-nowoczesności, która króluje na Wyspach, o taką dobrze przyrządzoną kuchnię bardzo trudno, bo nikt już za bardzo nie umie gotować… a jeśli nawet umie, to na gotowanie nie ma czasu – lub nie chce go mieć.

W takich okolicznościach – zapewniam Was – nic nie cieszy człowieka bardziej, niż perspektywa solidnego śniadania, które zrekompensuje wszelkie kulinarne niedociągnięcia na pozostałych etapach dnia. No bo jednak chrupiący bekon to chrupiący bekon, sadzone jajka to sadzone jajka, a pieczone pomidory to pieczone pomidory. Oczywiście i je także można zepsuć, jeśli się ktoś bardzo postara, ale powiedzmy sobie szczerze – nie jest to częste, zaryzykować można. Pozostają co prawda elementy sporne, jak scrambled eggs, czyli jajecznica z jajka rozbełtanego z mlekiem (osobiście nigdy nie byłam w stanie jej zjeść) czy fasolka w sosie pomidorowym, na którą przepis ogranicza się do dwóch prostych czynności: 1) kupić pomidorową fasolkę w puszce firmy Heinz; 2) przelać ją do rondelka i podgrzać, aż będzie gorąca.

Generalnie jednak angielskie śniadanie to naprawdę jest COŚ. Kiedyś stanowiło fundament brytyjskiego żywienia, dziś praktykowane jest w kilku dosłownie sytuacjach:

1)      Gdy stanowi najatrakcyjniejszy element dnia dla kogoś, kto musi polegać na szeroko pojmowanym angielskim masowym żywieniu;
2)      W hotelach, pubach i restauracjach – obowiązkowo! Niektóre puby reklamują się wręcz tym, że serwują tradycyjne śniadanie przez cały dzień – co ma właściwie sens.
3)      W weekendowe poranki na wielu angielskich stołach – jako ekstrawagancja w stylu „jest weekend – zaszalejmy!”
4)      Wszędzie tam, gdzie ludzie pozostają nieodpowiedzialni i wcale nie chcą się odchudzać, liczyć kalorii i rezygnować z licznych przysmaków na rzecz musli i odtłuszczonego mleka.

W pozostałych wypadkach na stołach króluje raczej to, co zdrowe i lekkie – tosty, owoce, płatki i jogurty.

W ramach eksperymentów kulinarnych warto jednak spróbować zrobić kiedyś w domu to „prawdziwe” angielskie śniadanie – szczególnie w weekendowy poranek, gdy zamiast wczesnego i ekspresowego śniadania można sobie pozwolić na trochę późniejszy, leniwy brunch:)

Przyznaję, że poniższe zestawienie nie zawiera wszystkich elementów angielskiego śniadania, bo inaczej chyba byśmy wszyscy pękli! Niektóre pozycje wyszły już użycia, na przykład smażony śledź – you’ve got to draw a line somewhere. Inne stosowane są wymiennie – jajka albo w formie „scrambled eggs” (wspomniana już jajecznica z mlekiem, która nie cieszy się moją sympatią), „poached eggs” (jajka w koszulkach), „fried eggs” (jajka sadzone) lub hard-boiled eggs (jajka na twardo).

Ja proponuję Wam dziś jajka sadzone, plasterki smażonego bekonu, angielskie kiełbaski, pieczone połówki pomidorów i tosty smażone w maśle (jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu jadłam). Na fasolkę w sosie pomidorowym nie starczyło mi już energii, zresztą przepis podałam Wam już wyżej (to nie był żart! ;)). Częstym elementem angielskich śniadań są też smażone pieczarki, tzw. waffles (rodzaj gofrów, słodkich lub wytrawnych), oraz hash browns – przepyszne krokiety ziemniaczane odrobinę przypominające rösti.

Angielskie śniadanie zawsze dzieli się na dwie części – słoną i słodką. Swoisty śniadaniowy „deser” oznacza u Anglików gorące tosty z masłem i marmoladą lub z lemon/orange curd – wspaniałym słodkim kremem o smaku cytrynowym lub pomarańczowym. Ja także proponuję Wam słodkie zakończenie posiłku, pozwala doskonale przełamać zbytnią obfitość i wytrawność wcześniejszego etapu śniadania.

Spróbujcie sami! :)

A więc:

1)      Najlepiej zacząć od kiełbasek i pomidorków. Angielskie kiełbaski możecie kupić w Brytyjskim Sklepie na ul. Koszykowej w Warszawie, o czym dowiedziałam się dzięki uprzejmości mojej znajomej L. (dziękuję za cynk:)). Sprzedaż także on-line; szczegóły na końcu. Jeśli nie macie lub nie lubicie angielskich kiełbasek, możecie zastąpić je Waszymi ulubionymi kiełbaskami polskimi: frankfurterkami, parówkami lub cieniutkimi białymi kiełbaskami przypominającymi bawarską odmianę Weißwurst.
2)      Piekarnik nastaw na 200ºC. Pomidorki przekrój w poprzek i ułóż w płaskim żaroodpornym naczyniu. Każdą połówkę posyp solą. W małym kubeczku wymieszaj 1 łyżkę oliwy, 1 łyżeczkę octu balsamicznego i 2 łyżeczki cukru. Tak powstałą marynatą polej wierzch każdego z pomidorków – dzięki temu ładnie się zrumienią i nabiorą słodyczy. Jeśli akurat masz pod ręką świeży tymianek, na każdej połówce możesz ułożyć jego gałązkę.
3)      W tym samym naczyniu, na środku, ułóż kiełbaski. Delikatnie nasmaruj je oliwą oraz odrobiną słodkiego sosu chilli lub miodu – dzięki temu kiełbaski ładnie się zrumienią.
4)      Naczynie z pomidorkami i kiełbaskami wstaw do piekarnika na ok. 20 min, ewentualnie na trochę krócej, jeśli używasz innych kiełbasek.
5)      Rozgrzej patelnię. Gdy już będzie gorąca, dodaj 2-3 łyżki oleju i na gorący tłuszcz wrzuć cienkie plasterki bekonu lub boczku (ja zakładam ok. 2-3 na osobę). Gdy bekon się zrumieni, zdejmij go z ognia i osusz na papierowym ręczniku.
6)      Ponownie rozgrzej patelnię, nie usuwając oleju ze smażenia bekonu. Gdy olej będzie już gorący, wbij jajka (1-2 szt. na osobę, w zależności od apetytu:)). Każdy ma swoją metodę smażenia jajek tak, by białko się ścięło, a żółtko pozostało płynne Mój sposób polega na tym, że wrzucam jajka na bardzo gorący tłuszcz, po czym po ok. 20 sekundach przykrywam patelnię i smażę jeszcze przez ok. 15-20 sekund, aż białko się zetnie. Sekret polega na tym, że pod przykryciem tworzy się gorąca para, która bardzo szybko ścina białko od góry. Polecam:)
7)      W tym samym czasie na malutkiej patelni rozgrzej 1 łyżkę oleju z 3 łyżkami masła. Gdy są już gorące, wrzuć na nie kromki białego chleba (najlepiej użyć chleba tostowego lub bagietki) i obsmażaj z obu stron, aż chleb się zarumieni – taki butter bread to jeden z najlepszych elementów angielskiego śniadania!
8)      Na talerzach ułóż kromki butter bread, na nich połóż jajka sadzone. Następnie wyłóż na talerzu kiełbaski, pomidorki i bekon. Podawaj od razu!
9)      Gdy najecie się już bekonem i pomidorkami, czas na śniadaniowy „deser: :) W tosterze lub piekarniku zrumień kromki chleba (najlepiej oczywiście tostowego), po czym podawaj gorące z masłem i wspaniałymi słodkościami do wyboru: cierpką angielską marmoladą cytrusową (absolutny brytyjski hit!), kwaskowatym lemon curd lub orange curd, albo masłem orzechowym lub czekoladowym.



Gdzie dostaniecie angielskie specjały:

1)      The British Shop na ul. Koszykowej 30 w Warszawie: http://www.britishshop.pl. Sklep prowadzi także sprzedaż on-line, a jeśli mielibyście możliwość wybrania się tam osobiście, czeka na Was także prawdziwy angielski bar z Fish & Chips. Jeszcze raz wielkie podziękowania dla L., która pierwsza powiedziała mi o tym wspaniałym sklepie! Jego wielką zaletą jest to, że poza artykułami spożywczymi znajdziecie to także wyroby garmażeryjne: kiełbaski, sery Cheddar i Stilton, a nawet prawdziwe angielskie ready-meals.
2)      Spożywcze części Marks & Spencer. Nie każdy polski M & S je posiada, w Warszawie możecie napotkać je w Arkadii, a przede wszystkim w najnowszym Marksie na ul. Marszałkowskiej. Ofertę (choć niepełną) znajdziecie też na stronie internetowej sklepu.
3)      W powyższych sklepach dostaniecie też marmoladę i Lemon Curd, natomiast gdybyście chcieli te ostatni przygotować sami – polecam przepis Doroty, który znajdziecie tutaj.
4)      Angielskie sery dostaniecie też w La Fromagerie – sklepie z serami na ul. Burakowskiej, o którym wiele pisała swego czasu Lo.

wtorek, 18 października 2011

Orient Express. Błyskawiczna zupa ostro-kwaśna.



Nawet przepyszne dania nie muszą oznaczać wielu godzin spędzonych w kuchni. Oczywiście – przecieranie warzyw, peklowanie pieczeni  czy lepienie kołdunów może dać wiele radości i satysfakcji, ale czasem wystarczy tylko dobry przepis, kilka składników i wolny kwadrans lub dwa, by stworzyć coś naprawdę smacznego.

Nieważne, czy jesteście mistrzami sztuki kulinarnej, czy tylko jej sympatykami lub początkującymi uczniami – ekspresowe gotowanie warto opanować! Jeśli rozsmakowujecie się w pieczeniu chleba i robieniu domowych przetworów – zachowajcie sobie błyskawiczne gotowanie na sytuacje awaryjne. Jeśli z kolei gotujecie mało lub wcale – zachęcam Was do opanowywania kolejnych prostych, niezawodnych, acz smacznych przepisów, które uchronią Was od życia na zamawianej pizzy i hamburgerach.

Ja sama ekspresowych przepisów poszukuję zawsze i wszędzie, bo to dzięki nim znajduję czas na gotowanie nawet kilkudaniowych posiłków dla siebie i innych :)

Specjalnie z myślą o Was (i o sobie;)) stworzyłam zakładkę „ekspresowo”, do której włożyłam wszystkie szybkie i proste przepisy na pyszne, lekkie dania – niektóre tradycyjne, inne mniej, ale każdy powinien znaleźć w nich coś dla siebie. Dzisiejszy przepis na chińską zupę ostro-kwaśną również się do nich zalicza. Wprawdzie na pierwszy rzut oka lista składników wygląda podejrzanie długo, ale zapewniam Was, że to tylko pozory:) Zatem – do dzieła!


Zupa pikantno-kwaśna*

Dla 6 osób

600 g filetów z piersi kurczaka
2+3 łyżki oleju (najlepiej arachidowego)
4 ząbki czosnku
2 szalotki lub 1 średnia cebula
5 łodyżek świeżej kolendry wraz z liśćmi, posiekanych
30 g świeżego imbiru, przekrojonego na kilka kawałków
2 papryczki chilli, posiekane
3 łodygi trawy cytrynowej
6 liści limonki kaffir
2 l bulionu warzywnego lub drobiowego
3 łyżki sosu rybnego
100 g makaronu sojowego
1 pęczek zielonej cebulki, pokrojonej po przekątnej)
sok z 1-2 cytryn
garść liści kolendry, posiekanych

1)      Filety z kurczaka pokrój na paski i wymieszaj w misce z odrobiną oleju oraz szczyptą soli i pieprzu. Odstaw na bok.
2)      Do blendera wrzuć kawałki imbiru, przekrojone na ćwiartki szalotki, czosnek i trawę cytrynową. Dolej kilka kropli oleju. Zmiksuj na gładką masę.
3)      W dużym garnku rozgrzej 2 łyżki oleju, następnie dorzuć posiekane chilli i kolendrę. Smaż przez ok. 20 sekund, po czym dodaj zmiksowaną pastę i smaż na mniejszym ogniu przez kolejną minutę.
4)      Do rondla dolej bulion i dorzuć liście limonki. Całość wymieszaj i doprowadź do wrzenia. Przykryj i gotuj na małym ogniu przez ok. 20 minut.
5)      Gdy zupa będzie się gotować, rozgrzej w woku 3 łyżki oleju. Wrzuć paski kurczaka i smaż przez ok. 3 minuty z każdej strony, tak, by się przyrumieniły. Gotowe kawałki kurczaka zdejmij z ognia i osusz z tłuszczu na bibule.
6)      Po upływie 20 minut dodaj do bulionu sos rybny i makaron i gotuj jeszcze przez 2 minuty. Następnie usuń liście limonki i dorzuć: kurczaka, plasterki cebuli, liście kolendry i sok z cytryny. Podawaj od razu.


*Przepis pochodzi z książki KUCHNIA AZJATYCKA, Wydawnictwo Olesiejuk 2009

niedziela, 16 października 2011

Festiwal Kuchni Brytyjskiej. Pochwała kuchni (wbrew pozorom) nieznanej.



Moi drodzy,

Z prawdziwą przyjemnością i podekscytowaniem donoszę, że dołączyłam do akcji nawiązującej do jakże bliskiej mojemu sercu kuchni brytyjskiej. O kuchni tej pisałam już wielokrotnie, dzieląc się z Wami zarówno przepisami, jak i moimi przemyśleniami i spostrzeżeniami dotyczącymi kultury i stylu życia Anglików. Cieszę się więc niezmiernie, że Karolina wpadła na pomysł zebrania w jedno przepisów z tej dziedziny, bo – co powtarzałam zawsze i powtarzać będę nadal – kuchnia brytyjska jest jedną z najbardziej niedocenianych i zbyt pochopnie lekceważonych.

Akcja trwa do końca roku i w związku z tym od czasu do czasu będę dzieliła się z Wami kolejnymi angielskimi przepisami. A ponieważ można dodawać do akcji wcześniejsze posty, póki co dołączyłam do niej już istniejące wpisy, do których odkrycia bardzo Was zachęcam:

Zupa z pieczonej pietruszki i fenkułu (mało urodziwa, ale naprawdę przepyszna!)
Flapjacks: karmelowo-owocowe owsiane batoniki
Zupa krem z brokułów i sera Stilton (lub łatwiejszego do dostania u nas sera Roquefort)

Niestety z przyczyn technicznych udało mi się póki co dodać do akcji tylko część postów, liczę jednak, że wkrótce rozwiążę ten problem, a Was i tak zapraszam w międzyczasie do odkrycia wymienionych przepisów.

A może i Was namówię, byście dołączyli do akcji i poeksperymentowali z brytyjską kuchnią? :)






piątek, 7 października 2011

Jedzenie Po Prostu. Bruschetta ze słodkimi pomidorami i gorgonzolą.


Zanim w ogóle przejdę do przepisu, a nawet do moich tradycyjnych około-kulinarnych wynurzeń, muszę się Wam do czegoś przyznać. Otóż - określenie „Bruschetta” jest w wypadku tego dania lekkim nadużyciem. Tradycyjna bruschetta to solidnej grubości grzanka z chleba, w którą wtarto świeży czosnek i hojnie polano oliwą, ewentualnie doprawiono solą i pieprzem… i dopiero tak przygotowana baza stanowi ramę dla ewentualnych dodatków – pomidorów i bazylii, szynki parmeńskiej, warzyw macerowanych w oliwie… dodanych na już upieczoną kromkę chleba. Nie jest natomiast bruschettą porcja pieczywa zapieczona z dodatkami… czyli właśnie to, co Wam dzisiaj proponuję;)

No, ale że ja w kuchni czuję się bardzo swobodnie, także i bruschettę mogę sobie przygotowywać tak, jak chcę. Zresztą – podstawowym powodem, dla którego lubię zapiekać słynne bruschettowe pomidory jest nie – przekora, ale gorzka świadomość, że dzisiejszym „tomatom” niejednokrotnie wiele brakuje do tego, by mogły zachwycać tylko i wyłącznie czarem własnego smaku. Odpowiednie ich przygotowanie, a następnie zapieczenie w piecu pozwala odtworzyć ten cudowny, słodko-kwaśny efekt, którego w świeżych pomidorach (nawet tych najlepszych) nie udało mi się znaleźć już od dawna.

No ale dość już o tym.

Bruschetta. Bułka z masłem. Kuchenna fraszka-igraszka, trochę jedzenie, a trochę takie fru-bździu – bo czyż przekąskę z chleba z dodatkami można nazwać posiłkiem? W pogoni za wyszukanymi potrawami od najbardziej wybitnych szefów kuchni zapominamy, że nieraz najsmaczniejsze rozwiązania to także te najprostsze. Trochę, jak w życiu – godzinami zadręczamy się poczuciem, że – by znaleźć sens życia - potrzebujemy „czegoś innego” albo „czegoś więcej”, podczas, gdy tak naprawdę to, co sprawiłoby nam najwięcej radości mamy dokładnie przed sobą – rozwiązanie tak genialne w swojej prostocie, że nawet nie pamiętamy, iż w ogóle istnieje.

Nie bójmy się więc żyć, jeść i gotować „po prostu”. Pewnie, że czasem fajnie spędzić nad nowym daniem trzy godziny, a wcześniej tydzień, by dobrać odpowiednie składniki… ale nieraz też to, co najlepsze, jest też najłatwiejsze i najszybsze w przygotowaniu.


Na 4 bruschetty potrzebujesz:

4 kromki pieczywa razowego, najlepiej na oliwie
3 niewielkie pomidory gruntowe, pokrojone w kostkę
Garść listków świeżej bazylii, posiekanych
50 g gorgonzoli, pokrojonej w kostkę
1 łyżka octu balsamicznego
3 łyżki oliwy
2 zmiażdżone ząbki czosnku
1 drobno posiekana papryczka chilli (opcjonalnie)
1 łyżeczka cukru
sól
świeżo zmielony pieprz


Piekarnik rozgrzej do temperatury 180º C. Do miseczki wrzuć pomidory, połowę czosnku, posiekaną paryczkę chilli (opcjonalnie), ¾ listków bazylii, ocet balsamiczny, cukier, 1 łyżkę oliwy, szczyptę soli i odrobinę świeżo zmielonego pieprzu. Całość wymieszaj i odstaw na 10 minut, by smaki się przeniknęły.

W cztery przygotowane kromki chleba wetrzyj pozostały czosnek i pokryj oliwą (ok. ½ łyżki na każdą kromkę, ale można oczywiście dać więcej). Ułóż na naczyniu żaroodpornym i zapiekaj pod grillem przez ok. 5 min. Następnie wyjmij naczynie z pieca i na każdej kromce umieść hojną porcję macerowanych pomidorów. Zapiekaj przez kolejne 6 minut. Wyjmij, na każdej kromce umieść kawałki gorgonzoli, po czym zapiekaj jeszcze przez 2 minuty.

Podawaj od razu, posypane listkami bazylii i świeżo zmielonym pieprzem. Jeśli chcesz, możesz dodatkowo polać bruschettę oliwą i octem balsamicznym, choć mnie wystarczają na ogół te ilości, które dodałam na początku.

środa, 5 października 2011

I to już jesień… zupa z pieczonej pietruszki i fenkułu


Gdy lato mija i nastaje jesień, chętnie sięgam po przepisy kuchni brytyjskiej – niedocenianej, a tymczasem naprawdę prześwietnej. Jest z nią dokładnie ten sam problem, co z kuchnią polską – wbrew pozorom nie tak łatwo dobrze przyrządzić potrawy z jej kanonu, ale gdy już się to zrobi – smakują rewelacyjnie, choć nieraz bazują na bardzo prostych składnikach i rozwiązaniach.

Przez dania kuchni brytyjskiej przemawia solidność i komfort – tak bardzo nam potrzebne, szczególnie jesienią. Nieraz zastanawiałam się, skąd właśnie u Anglików (którzy wcale nie przepadają za jedzeniem) takie pyszne, poprawiające humor rozwiązania, i mam swoją teorię na ten temat. Powód jest – moim  zdaniem – bardzo prosty: potworne, wszechobecne zimno, przed którym nie ma ucieczki, ale które za to przeszywa Cię do kości. Żeby była jasność – w Anglii zimno jest nie tylko zimą czy jesienią, ale przez cały rok. Nie z powodu temperatur – te wbrew pozorom są bardzo przyjemne, a i deszczy jest tam o wiele mniej, niż podaje obiegowa opinia. Nie nie, geneza Wielkiego Chłodu jest zupełnie inna – Anglicy nie wierzą ani w centralne ogrzewanie, ani w izolację ścian, ani tym bardziej w uszczelnianie okien. Stąd często cieplej jest na zewnątrz, niż w środku. Coś jak na południu Hiszpanii, tylko… wyjściowe temperatury nie te same…

No ale jak już sobie urządzisz życie, w którym non stop jest zimno, to musisz się w nim jakoś odnaleźć. I dlatego właśnie – by przetrwać – Anglicy opanowali sztukę przyrządzania całej gamy rozgrzewających potraw. Odkryli też wiele innych sposobów (bynajmniej nie romantycznych) na pokonywanie tego swojego Wielkiego Chłodu, ale o tym kiedy indziej. Teraz dodam tylko, że o jednym z nich – czyli o wszechobecnej gorącej herbacie – już Wam kiedyś pisałam przy okazji przepisu na maślane ciasteczka.

A póki co zapraszam na jeden z rozgrzewających specjałów kuchni brytyjskiej – zupę z pieczonej pietruszki i fenkułu. Brzmi dziwnie? Może i tak. Ale smakuje naprawdę dobrze:)


1 kg korzeni pietruszki
1 duża cukinia
1 fenkuł
1 litr bulionu warzywnego
3 łyżki kwaśnej śmietany + trochę do dekoracji
1 doniczka świeżej natki pietruszki (lepsza, niż pietruszka sprzedawana w pęczkach), posiekana
8 plastrów szynki Serrano (opcjonalnie)
2 łyżki whisky (opcjonalnie)
1 łyżka Ricard lub Pernod
sól
pieprz

Grzanki
4 kromki ulubionego chleba
8 plastrów ostrego sera, np. (cheddar, bursztyn lub ser morski)


Korzenie pietruszki obierz i przekrój wzdłuż. Wrzuć do wrzątku i gotuj, aż warzywa będą miękkie. Dorzuć fenkuł i gotuj jeszcze przez 5-6 minut. Wyjmij warzywa z garnka, zachowując wodę z gotowania.

Cukinię pokrój w grube plastry. Jeśli jest młoda i jej skórka jest cienka, nie musisz cukinii obierać (w przeciwnym wypadku – należy to zrobić). Pietruszkę i fenkuł oraz kawałki cukinii umieść na blasze, skrop oliwą i całość wymieszaj rękoma. Wstaw do pieca i piecz w temperaturze 180º C, aż warzywa staną się złociste.

Następnie przełóż wszystko do blendera, dodaj bulion i wodę z gotowania. Przetrzyj na gładką masę, dodając w razie potrzeby odrobinę wody. Dopraw do smaku solą i pieprzem, dodaj whisky i Ricard (lub Pernod), natkę pietruszki i śmietanę.

Podawaj z kawałkami szynki Serrano (wegetarianie mogą naturalnie pominąć ten element:)), grzankami serowymi i kleksem śmietany, posypane pietruszką i świeżym pieprzem.

niedziela, 25 września 2011

Jak delikatessen bloga nie pisała. Hiszpańskie flaki z kiełbasą chorizo duszone w pomidorach i czerwonym winie.


No więc pamiętacie zapewne mój ostatni post... kiedy to było? 1 sierpnia. Prawie dwa miesiące temu... proszę bardzo.

 Już miało być tak pięknie, już post miał gonić post, a zamiast tego - to ja goniłam za czasem, którego miałam dla siebie wyjątkowo mało. Łatwo jest wejść w pewną rutynę. Łatwo się dyscyplinować wiedząc, że robisz coś niejako zgodnie z harmonogramem. Dużo trudniej za nim podążać, gdy raz z tej rutyny wypadniesz.

I tak właśnie było ze mną. Nie miałam czasu i tyle. Ale szkoda mi tych wszystkich postów, których nie napisałam, tych wszystkich pysznych potraw, których nie uwieczniłam, tych wszystkich myśli, którymi się z Wami nie podzieliłam. No ale - trudno. Whatever. Kilka dni temu bardzo zmobilizowała mnie Nina, tłumacząc, że brak czasu to żadna wymówka. "Nowy początek" - jak to określiła. I wiecie co? - w sumie ma rację. Zawsze da się wykroić kilka chwil tu i tam, żeby robić to, co się kocha. I tak samo, jak dalej znajduję czas na gotowanie, tak samo chcę go znajdować, by się z Wami tym gotowaniem podzielić.

Niestety zaprzepaściłam masę wspaniałych zdjęć rewelacyjnych potraw - to długa historia - ale, wyposażona w nowy aparat, zaczynam od nowa! Co prawda nie opanowałam jeszcze wszystkich związanych z nim kwestii technicznych, więc przez kilka wpisów będę musiała posiłkować się fotografiami z dość zamierzchłych czasów, mam jednak nadzieję, że i tak znajdziecie tu coś dla siebie:)

A dziś - inspirowany słońcem, Hiszpanią i "Piątą Ćwiartką" (fenomenalną restauracją Kręglickich w warszawskich "Arkadach Kubickiego") - nietypowy przepis na flaki, czyli jedyne podroby, jakie jadam:)

Spróbujcie koniecznie!



Flaki z chorizo duszone w pomidorach i czerwonym winie*

4 Porcje


1 kg flaków wołowych, dobrze oczyszczonych i poszatkowanych (do dostania u dobrego rzeźnika lub w delikatesach) 
20 dkg kiełbasy chorizo (można zastąpić inną kiełbasą z wędzoną papryką), pokrojonej w plasterki
2 duże cebule, pokrojone w piórka
0,5 kg świeżych pomidorów gruntowych pokrojonych w cząstki (lub 2 puszki pomidorów)
2 ząbki czosnku, posiekane

1 papryczka chilli, posiekana (pestki można usunąć lub zostawić, w zależności od tego, jak ostre ma być danie)
100 ml wytrawnego czerwonego wina
100 ml bulionu warzywnego (opcjonalnie)
2 łyżeczki słodkiej papryki
1 łyżka cukru (opcjonalnie)
Szczypta majeranku i tymianku
Sól
Pieprz
Natka pietruszki (do posypania)
4 łyżki kwaśnej śmietany (opcjonalnie)



W dużym rondlu rozgrzej 3-4 łyżki oliwy i wrzucić plasterki kiełbasy chorizo. Gdy się przyrumienią, zdejmij je z ognia i odsącz na bibule, a na tę samą oliwę wrzuć cebulę, czosnek i chilli i duś na małym ogniu, aż nabiorą słodyczy i złotawego koloru (nie powinny jednak się przyrumienić!). Przełóż je do miseczki, zwiększ ogień i dodaj do rondla flaki. Smaż przez 2-3 minuty, aż się przyrumienią, dodaj paprykę, majeranek i tymianek, dokładnie wymieszaj, a następnie dodaj pomidory i podsmażaj przez kilka minut. Zalej winem i ewentualnie bulionem (jeśli chcesz, by flaki miały bardziej wodnistą, tradycyjną konsystencję zupy), dodaj chorizo i duś na małym ogniu przez ok 20 minut. Dopraw do smaku solą i pieprzem.


Podawaj posypane natką pietruszki. Ja - choć to niezbyt hiszpańskie - zdobię danie kleksem gęstej śmietany, dla złagodzenia smaku. Szczególnie polecam z kieliszkiem czerwonego wina i świeżym śródziemnomorskim chlebem na oliwie!



* Powyższy przepis odtworzyłam na podstawie dania podawanego w warszawskiej restauracji "Piąta Ćwiartka" Agnieszki i Marcina Kręglickich. Odtwarzając przepis, częściowo inspirowałam się tym znalezionym tutaj.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Zapiski z dalekiej podróży, czyli Delikatessen is back:)



Znacie to uczucie, gdy po wielu miesiącach wracacie do domu z dalekiej podróży? Niepewnie naciskacie klamkę, otwieracie drzwi wejściowe, przestępujecie próg? Czujecie znajomy zapach pastowanej podłogi i kwiatów zdobiących salon, zapach, który rozpoznalibyście bezbłędnie nawet na końcu świata... Ostrożnie stawiacie na podłodze plecak, zdejmujecie płaszcz, rozglądacie się dookoła, jakby na nowo odkrywając obecność wszystkich mebli, sprzętów, dodatków... Z ulgą odkrywacie, że wszystko stoi na swoim miejscu, choć po drodze baliście się, czy aby na pewno tak będzie.

Witacie się z domownikami, siadacie przy stole nakrytym do kolacji, a potem zaczynacie opowiadać, opowiadać, opowiadać... A gdy już nagadacie się do woli, zaczyna zżerać Was ciekawość, co też działo się pod Waszą nieobecność. Wypytujecie o krewnych, dzwonicie do znajomych, lecicie odwiedzić sąsiadów... Każdy ma Wam coś do powiedzenia, u każdego zaszły w międzyczasie mniejsze lub większe zmiany, każdy chce podzielić się z Wami swoimi nowinami... z wielkim zainteresowaniem rejestrujecie nowości, ale gdzieś w głębi serca czujecie, że choć wiele się zdarzyło, tak naprawdę wszystko pozostało takie, jak zawsze. I wtedy czujecie jeszcze większą ulgę, ulgę, ulgę, że Wasza mała przystań czekała na Was, choć Wy byliście daleko.

Powrót do własnego bloga także przypomina przyjazd do domu po długiej podróży. Niepewnie wpisujesz adres strony, wchodzisz z niepokojem, czy aby wszystko jest na swoim miejscu, i z ulgą odkrywasz, że Twoje wpisy i zdjęcia są tam, gdzie były. Ze wzruszeniem odkrywasz, że choć Ciebie tu nie było, byli u Ciebie inni, zostawiając Ci miłe komentarze i pytania, kiedy wrócisz. Zaglądasz do innych Blogerek i widzisz, że ich strony wzbogaciły się o wiele kolejnych wpisów, nowin i obserwatorów... ale przede wszystkim z ulgą odkrywasz, że nadal tam są i nadal dzielą się z innymi swymi świetnymi przepisami i myślami.

No więc wróciłam... i rozgościłam się na dobre. Dzisiejszy wpis nie ma nic wspólnego z kulinariami, bo przecież od kogoś, kto właśnie przyjechał, nie oczekuje się, że rzuci wszystko i pójdzie do kuchni gotować. Chciałabym za to podziękować Wam za Wasze komentarze i wpisy, szczególnie Ninie, która nie dawała mi zapomnieć, że mam jak najszybciej wziąć się do roboty...;) No i oczywiście kulinarne-smaki - dziękuję za wyróżnienie "One lovely blog award" - jest mi naprawdę szalenie miło! :)


Ponieważ już późno, informację o sobie i moje nominacje pozostawię do następnego razu, ale - naprawdę - to takie miłe wyróżnienie, szczególnie w sytuacji, gdy już dawno niczego nowego Wam nie proponowałam... kulinarne-smaki, dziękuję!

A Was wszystkich pozdrawiam serdecznie, słodkich snów, i do napisania niedługo!

*Zdjęcie tytułowe pochodzi ze strony http://www.artpasje.pl, Teresa Collins Design - z kolekcji Welcome Home.

niedziela, 29 maja 2011

Sałata z jajkiem na miękko i chrupiącym bekonem


No i przyszło lato! Co prawda póki co nie może się do końca zdecydować, czy chce się już na dobre rozgościć, czy tylko od czasu do czasu na chwilę pojawić, niemniej jednak pogoda coraz częściej skłania nas do pikników, plenerowych posiłków i lekkich dań… Także do lekkich alkoholowych napojów: szprycerów, kruszonów i mojego ulubionego Pimm’s, angielskiego koktajlu z miętą i truskawkami, o którym napiszę Wam kiedyś nieco więcej.

Maj to czas, kiedy poza szparagami i owocami morza, naprawdę lubię zajadać sałatę w różnych formach. Sałata w ogóle stoi wysoko w moim rankingu kuchni efektywnej, ekonomicznej, lekkiej – zawsze wyrafinowanej i zawsze dobrze przyjmowanej, choć rzeczywisty czas realizacji zieleninowych dań nie przekracza na ogół 20-30 minut.

Sałata zbliża ludzi. Postaw przed nimi jej wielką miskę, a – niczym przy makaronie – będą zapamiętale wcinać z wielkim smakiem. Nawet bardziej, bo makaron to jednak kalorie, a sałata – o czym wie każdy – to danie przyjazne nawet dietowiczom. Można więc jeść ją bez ograniczeń, a jedzenie – jak wiadomo – łagodzi obyczaje i poprawia nastroje. Dodaj do tego kieliszki i białe wino – a udany wieczór gwarantowany:)

Ale istnieje i inny rodzaj sałaty. Taki, który lubisz jeść w samotności lub bardzo wąskim gronie, niespiesznie, popijając sokiem pomarańczowym lub pyszną herbatą. Na wczesny lunch lub późne śniadanie, wśród zieleni słonecznego tarasu… słowem, tylko wiosną lub latem, i tylko wtedy, gdy możesz pozwolić sobie na leniwe przedpołudnie.

I taką właśnie sałatę mam dla Was dzisiaj – sałatę z sosem wręcz maślanym, choć masła prawie w niej nie ma. Sałatę, na którą przepis znalazłam w bardzo przeze mnie ostatnio nadużywanej książce Nigelli Lawson „KUCHNIA” - choć moja wersja znacznie odbiega od oryginału.

Po raz pierwszy Nigella trochę mnie zawiodła. Jej wersja sałatki zawierała jajka ugotowane na pół-twardo – żółtka ścięte na zewnątrz, ale wciąż pół-płynne w środku. Takie jajka bardzo lubię i chętnie wypróbowałam patent Nigelli, który podaje jako niezawodny: że jajko należy gotować przez minutę, następnie wyłączyć ogień i trzymać w gorącej wodzie pod przykryciem przez kolejne 8 minut. Przygotowane w ten sposób jajko miało mieć idealną, pół-twardą, kremową w środku konsystencję.


Pełna jak najlepszych chęci przygotowałam w ten sposób jajko do sałatki… i co? No i właśnie nic. Wyszły mi jajka nie tylko nie na pół-twardo, ale nawet nie do końca na miękko… coś, co było ścięte dosłownie na słowo honoru i przez chwilę zastanawiałam się, czy w ogóle mogę tego użyć. W końcu jednak zamiłowanie do szybkich rozwiązań zwyciężyło nad lojalnością wobec oryginalnego przepisu – najzwyczajniej w świecie nie miałam ochoty gotować jajek od nowa – i użyłam tego, co miałam. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania – sałatka wyszła naprawdę pyszna, o ciekawej, nietypowej teksturze – chrupiąca od zieleniny, a przy tym aksamitno-kremowa od płynnych, lekko tylko ściętych żółtek. Spróbujcie koniecznie!

4 Porcje

2 główki ulubionej sałaty lub 1-2 torby mieszanki sałat (polecam!)
250 g pomidorków cherry
40 dkg wędzonego bekonu, pokrojonego w cienkie paski
8 jajek
2 łyżki masła

Dressing:

1 czubata łyżka majonezu, najlepiej domowego
3 łyżki octu balsamicznego
1 łyżeczka cukru
1 łyżeczka musztardy
1 łyżeczka słodkiego chutney’u owocowego (opcjonalnie)
tłuszcz ze smażenia bekonu

Jajka włóż do garnka, doprowadź do wrzenia. Gotuj przez 1 minutę, po czym zgaś ogień i trzymaj jajka w garnku i gorącej wodzie przez 8 minut. W międzyczasie porwij sałatę i wrzuć do dużej miski. Dodaj przekrojone na pół pomidorki cherry. W małej miseczce wymieszaj składniki dressingu na jednolitą masę.

Na patelni rozpuść na małym ogniu masło, dodaj bekon i smaż, aż się przyrumieni. Zlej tłuszcz i dodaj do dressingu, a bekon odsącz na ręczniku papierowym. Do miski z sałatą dodaj dressing i całość wymieszaj rękoma. Rozłóż sałatę na głębokie talerze. Gdy jajka będą gotowe, ostrożnie obierz je i przełóż na talerze z sałatę, po czym delikatnie je rozkrój. Całość pokryj z wierzchu chrupiącym bekonem; podawaj od razu!

niedziela, 22 maja 2011

Angielskie ciasteczka maślane o migdałowym posmaku



Pisałam Wam kiedyś o zamiłowaniu Anglików do herbaty i całej kolekcji herbacianych przysmaków, które w związku z tym wymyślili. Wśród nich scones i flapjack’i to zdecydowany hit, ale całkowicie ex aequo zaszczytne pierwsze miejsce w herbaciano-zakąskowym rankingu zajmują z nimi angielskie maślane ciasteczka. Są rewelacyjne. Po prostu – przepyszne. Jakby Wam to wyjaśnić? Leżą sobie na tacy czy talerzyku – złociste i pulchniutkie, choć raczej nieregularne w kształtach i wizualnie niedoskonałe. Raczej nie chwaliłby się nimi cukiernik francuski czy belgijski, i nie postawiłby koło bakaliowych tart lub palmière’ów. Ale weź tylko takie maleństwo do buzi, a zaraz zrozumiesz, dlaczego Anglicy tak je kochają. Choć na pierwszy rzut oka wydają się twarde i chrupiące, dosłownie rozpływają się w ustach, zostawiając rozkoszny, maślano-słodkawy smak. Mają aksamitną konsystencję i rewelacyjnie smakują zarówno jako „zagryzka” do herbaty, jak i maczane w ciepłych napojach.

A co naprawdę ważne – robi się je błyskawicznie. Pamiętam, że kiedyś bardzo spieszyłam się do mojej przyjaciółki na jakiś nasz babski wieczór, ale bardzo chciałam przynieść jej coś domowego. Ciasto nie wchodziło w grę, bo czasu miałam naprawdę mało, wybór padł więc właśnie na takie angielskie cookies. Zrobiłam je dosłownie w ostatniej chwili, a potem z wielkim smakiem zagryzałyśmy nimi słodkie wino deserowe…

W kuchni nie jestem szczególnie ortodoksyjna, ani nawet konserwatywna. Wypróbowuję wszystko, co wpadnie mi w oko, i na ogół maksymalnie upraszczam sobie życie. Nie lubię kulinarnego zawracania głowy i zazwyczaj skrzętnie omijam przepisy, które zapowiadają się czasochłonnie (o ile oczywiście nie chodzi o coś specjalnego, jak na przykład o sushi, które potrafię wyrabiać przez cały dzień na wieczorną kolację czy imprezę). Ale na domowe ciasteczka bardzo Was namawiam. Tak samo, jak w wypadku własnoręcznie robionego majonezu – pracy jest przy nich mało, a efekt – nieporównanie lepszy od tego, który osiągniecie, sięgając po towar ze sklepowej półki.

Dlatego – pieczcie ciasteczka! Z pewnością bardzo posmakują Wam i Waszym gościom podczas popołudniowej herbatki:)

Pieczenia ciasteczek według poniższego przepisu nauczyła mnie moja Mama:) Obie uwielbiamy je robić!


Na ok. 40 ciasteczek potrzebujesz:

1,5 szklanki mąki
1 kostka miękkiego masła, pokrojona na mniejsze kawałki
2 jajka
½ szklanki cukru
1 paczka cukru waniliowego (ok. 16 g)
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
3-4 łyżki płatków owsianych
kilka kropel esencji migdałowej
100 g płatków migdałowych lub mielonych migdałów (opcjonalnie)

Piekarnik nastaw na 180° C. W robocie kuchennym utrzyj na krem masło z cukrem i cukrem waniliowym. Wciąż ubijając, dodaj mąkę, proszek do pieczenia, esencję migdałową i całe jajka. Ubijaj, aż całość nabierze gładkiej, jednolitej konsystencji. Dodaj płatki owsiane i (opcjonalnie) migdały. Wymieszaj. Masa powinna być gęsta i kleista, ale zwarta. Jeśli masz wrażenie, że jest zbyt rzadka, dodaj 1 lub 2 dodatkowe łyżki płatków owsianych. Łyżeczką wykładaj „kupki” masy na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, zachowując dość duże odległości, bo ciasteczka bardzo urosną. Wstaw blachę do piekarnika. Piecz partiami przez ok. 8 min, aż ciasteczka staną się pulchne i rumiane. Ciasteczka będą miękkie w momencie wyjęcia – stwardnieją dopiero, gdy wystygną. Podawaj do herbaty lub podjadaj, gdy tylko masz ochotę;) Noooo, może nie aż tak – te ciasteczka to niestety straszny kaloryczny zdrajca;)

niedziela, 15 maja 2011

Singapurska laksa



Pogoda ostatnio różna, niby zapowiadają upały, ale póki co – różnie z tym bywa. Mam dla Was w zanadrzu kilka bardzo letnich przepisów, ponieważ jednak nasz klimat nie może się zdecydować – ja też póki co nie będę.

Dziś więc potrawa neutralna pogodowo – i na słońce, i na deszcz. Szybka, łatwa – jak prawie wszystko, co Wam proponuję – a przy tym bardzo efektowna i bardzo pyszna.

Spróbujcie koniecznie!

Przepis pochodzi z książki „Zupy” z serii Le Cordon Bleu, po próbach i doświadczeniach został przeze mnie zmodyfikowany – zamiast proponowanego 1 litra mleka kokosowego i 250 ml bulionu, daję 400 ml (1 puszkę) mleka kokosowego i 800 ml bulionu warzywnego lub drobiowego.



Dla 4 osób:

18 gotowanych, obranych krewetek królewskich lub tygrysich
4 dymki, posiekane
3 ząbki czosnku, posiekane
5 suszonych papryczek chilli (lub 3 świeże), pokrojonych
2 łodygi trawy cytrynowej (tylko białe części), pokrojone
3 łyżeczki mielonej kurkumy
1 łyżka pasty krewetkowej (pominęłam)
½ łyżeczki nasion kolendry
1 l mleka kokosowego (użyłam 400 ml mleka kokosowego i 800 ml bulionu)
2 łyżki oleju
2 łyżki cukru
500 g filetów z piersi kurczaka
250 ml bulionu drobiowego
250 g ulubionego makaronu azjatyckiego (ja używam stosunkowo cienkiego makaronu pszennego)

Do przybrania:

Listki mięty i/lub kolendru
1 porcja szczypioru sałatkowego, posiekana
1 papryczka chilli, posiekana
4 ćwiartki limonki


Szalotki i czosnek zmiksuj w malakserze na gładką masę. Dodaj paprykę chilli, trawę cytrynową, kurkumę, pastę krewetkową (opcjonalnie), kolendrę oraz 60 ml mleka kokosowego. Wszystkie składniki zmiksuj na gładką masę.

W średniej wielkości garnku rozgrzej olej, dodaj przyrządzoną pastę i smaż przez 1 minutę, cały czas mieszając. Dodaj pozostałe mleko kokosowe, bulion, cukier i 1 łyżeczkę soli. Mieszaj całość aż do momentu zagotowania. Zmniejsz ogień i gotuj przez kolejne 10 minut.

Do małego garnka włóż kurczaka, wlej do niego 250 ml bulionu (tak, aby przykryć mięso). Gotuj pod przykryciem przez 8 minut, następnie wyjmij i pokrój w kostkę.
Makaron ugotuj zgodnie ze wskazówkami na opakowaniu i odcedź.

Makaron, krewetki i kurczaka rozdziel na 4 miseczki, następnie zalej gorącą zupą. Przybierz listkami świeżej mięty i kolendry, limonką, posiekanym szczypiorem i dymką. Podawaj od razu.

                                                                                    
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...