Piszę z "pożyczonego" komputera, daleko od domu, w zupełnie innym trybie...:) Już wkrótce powrót do rzeczywistości (i do nowych przepisów), ale dziś jeszcze inny, powolny świat.
Jak Wam wspominałam, jeszcze nie tak dawno temu wygrzewałam się we włoskim słońcu i włóczyłam po zaułkach Rzymu i Florencji (no i może jeszcze po kilku sklepach w Mediolanie...;)). Dziś, gdy za oknem ciemno i zimno, publikuję kilka zdjęć z podróży - nie tak dalekiej, ale jakże innej klimatycznie!
Fajnie się włóczyłaś.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię takie spędzanie czasu wolnego i nie.
Oj, powiem Ci Amber, że ja też! "Włóczenie się" to moja ulubiona forma zwiedzania :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńTo włoczenie się, o którym piszesz, ja sobie kiedyś nazwałam 'free floating' - bez celu, bez pośpiechu, chłonąc klimat i atmosferę miasta. Uwielbiam!
I zazdroszczę Rzymu :)
Bardzo podoba mi się Twoja nazwa. Free floating - to właśnie to!
OdpowiedzUsuńA Rzym na przełomie października i listopada naprawdę polecam - jeszcze jest ciepło i słonecznie, miasto tętni życiem, jak zawsze, ale turystyczne szaleństwo już o wiele mniejsze ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie:)
My z mężem jakoś nigdy nie byliśmy Włochami wyjątkowo zachwyceni dopóki tam nie pojechaliśmy ;) Też poza sezonem, więc tym milej wspominamy. Pozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńBoregi - zwiedzanie poza sezonem jest niedoceniane:) wtedy miejsce pustoszeje z turystów i można przyjrzeć się, jak na codzień toczy się tam życie:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń