Weszłam dziś na blogspot jak do dawno opuszczonego domu. Domu, który zarósł już trochę mchem, w kątach przybyło mu pajęczyn, ale na mój widok jakby odmłodniał, jakby mnie poznał.
Tak obcy, a jednocześnie tak bliski.
Znasz to uczucie?
Wyciągasz stary klucz, żeby otworzyć - i ze zdumieniem odkrywasz, że dalej działa. Przechodzisz uliczką, by sprawdzić, czy ciągle masz tych samych sąsiadów - i odkrywasz, że nic się nie zmieniło. I robi Ci się ciepło i przyjemnie, bo chociaż wiesz, ze czeka Cię mnóstwo sprzątania, nim ten swój dom doprowadzisz do porządku - to jednak to nadal jest Twój dom, i cały czas na Ciebie czekał.
Ja też tak się dzisiaj czuję. Mój ostatni post z lutego 2012 zdążył już zarosnąć kurzem i pajęczynami, bo z różnych względów nie miałam ani czasu, ani głowy do tego, by tu zaglądać - a jeszcze mniej, żeby gotować. W tym czasie zrobiłam wiele ekscytujących rzeczy, ale nie był to bynajmniej crème brûlée ani flapjack. No - może tylko trochę ekspresowej kuchni...:)
Czasem, jak zatęskniłam, to sobie tutaj wchodziłam, od jakiegoś czasu nosiłam się też z zamiarem, żeby wrócić do blogowania - mam nadzieję, że teraz mi się to uda:) W końcu jest jeszcze wiele przepisów do przetestowania!
Do zobaczenia wkrótce!
PS Specjalne podziękowania należą się Ninie, która średnio co miesiąc przypominała mi, że delikatessen cały czas na mnie czeka!