Dobrze mieć urodziny. Dostaje się piękne prezenty i wszyscy są TACY mili:) Gotowanie zawsze było moją wielką pasją, ale odkąd założyłam bloga, również kolekcjonowanie różnych kulinarnych gadżetów okazało się niezłą frajdą. I chyba dlatego wśród ton przepięknych prezentów, które się u mnie zjawiły, znalazły się urocze foremeczki małe i duże, nóż szefa kuchni, nowiutki WOK, wspominana już przeze mnie KUCHNIA Nigelli Lawson, książka Historia Smaku, którą ponoć pochłania się jednym tchem (dziewczyny, jeszcze raz dziękuję, zdam relację wkrótce!), dwukolorowy likier kawowo-śmietankowy, prawdziwe i absolutnie PRZEPYSZNE tiramisu z dużą ilością kawy i amaretto, kilka kulinarnych świeczek i cała torba egzotycznych różności, znanych i nieznanych, z których będę starała się skomponować ciekawe potrawy (jeśli ktoś z Was zna jakieś dobre przepisy z użyciem owocu drzewa bochenkowego – dajcie znać;))
No ale najpiękniejszym prezentem była dla mnie obecność tylu ludzi, którym chciałam podziękować, gotując coś smacznego. Co prawda wspomniane już przeze mnie kiedyś żeberka Nigelli trochę się przypaliły (a i tak znalazły amatorów!), ale generalnie prawie wszystko się zjadło, mam więc nadzieję, że nie było źle;) W najbliższym czasie będę Wam podawać przepisy na to, co tam wymyśliłam, nieraz – nie ukrywam – zainspirowana pomysłami z innych blogów lub kulinarnych stron, dziś jednak chciałam wspomnieć o czymś dla mnie wyjątkowym, potrawie skomponowanej przeze mnie w moich pięknych, zagraniczno-studenckich latach, czyli o śródziemnomorskiej sałatce z pieczonych warzyw w oliwno-balsamicznej zalewie.
Nieraz obijały mi się o uszy zachwyty nad pieczonymi warzywami. A to ktoś wspomniał, że gdzieś takie jadł i były wyśmienite, a to co i rusz z jakiejś mniej lub bardziej znanej książki kucharskiej wyskakiwał ciekawy przepis, a to wreszcie zdarzało mi się czasem samej spróbować bakłażana i paprykę, upieczone i zamarynowane w oliwie – może nie idealne, ale w każdym razie z dużym potencjałem.
A potem pojechałam na studia za granicę i w kraju słynącym z wysokich cen i niekorzystnego kursu wymiany musiałam jakoś radzić sobie z gotowaniem na dobrym poziomie. Region, w którym studiowałam słynie wręcz z niezdrowego żywienia wśród lokalnych mieszkańców, i rzeczywiście dało się to zauważyć, obserwując zawartość niejednego wózka w supermarkecie. Ja tak nie chciałam. Nie chciałam żywić się mrożoną pizzą, burgerami i fabrycznymi frytkami, albo kupować wędliny, w których zawartość mięsa wynosiła zapewne jakieś 5% albo niewiele więcej. Kraj, w którym żyłam oferował niezwykłe wręcz możliwości kulinarne, a ja bardzo chciałam z nich skorzystać – i skorzystałam. Choć gotować lubiłam od zawsze, to właśnie tam rozwinęłam się kulinarnie i stworzyłam swój własny styl. Tam również nauczyłam się, że gotowanie tego, co smaczne i zdrowe nie wymaga nie wiadomo jakich nakładów finansowych, choć wielu twierdzi, że to niemożliwe. I dlatego zawsze śmieszyło mnie, gdy stałam w kolejce do kasy, przede mną ktoś wyładowywał wózek pełen chipsów i puszek, a potem ja, studentka, podchodziłam z moją malowniczą kolekcją frykasów, na ogół zresztą płacąc za nią niewiele. W tworzeniu naprawdę dobrych potraw za niewielkie pieniądze zawsze byłam mistrzynią, trochę z konieczności, bo żyłam przecież na studenckim kieszonkowym, a wystarczyć musiało też na ciuchy, kosmetyki, wyjścia i oczywiście książki:)
I wtedy właśnie, poproszona o ugotowanie czegoś jako dodatek na kolację dla 15 osób, postanowiłam zrobić tę właśnie sałatkę. Było lato, szczyt sezonu, warzywa tanie i niezwykle wręcz apetyczne… pomyślałam – czemu by nie spróbować? Zrobiłam – i się nią zachwyciłam, a ze mną wspomniane już 15 osób. Odtąd sałatka ta towarzyszy mi przy każdej imprezie, już nie dlatego, że można ją łatwo zrobić, ale dlatego, że jest wyjątkowo wręcz pyszna, a do tego można przygotować ją wcześniej. Czasem robię ją też latem, w mniejszej ilości, jako dodatek do włoskich wędlin i serów na lekką kolację na balkonie – nigdy mnie jeszcze nie zawiodła. Moi goście bardzo ją lubią, a dla mnie łączy się z tyloma pięknymi wspomnieniami tych niezapomnianych, szalonych lat…:) Spróbujcie jej koniecznie!
Śródziemnomorska sałatka z pieczonych warzyw, porcja imprezowa:)
3 duże czerwone papryki
1 duża papryka żółta
1 duża papryka zielona
3-4 nieobrane ze skórki bakłażany, pokrojone w grube „zapałki”
5 pomidorów
1 słoik karczochów w oleju
2 czubate łyżki kaparów
1 opakowanie filecików anchois (opcjonalnie)
oliwa z oliwek
Zalewa:
4 łyżki oliwy
1 łyżka zalewy z anchois
2-3 łyżki oliwy balsamicznej
2 ząbki czosnku
1 łyżka miodu
1 łyżka cukru
1 łyżeczka sambal oelek (opcjonalnie)
2 łyżki wódki lub innego mocnego alkoholu
Sól
Pieprz
Do przybrania:
Garść orzeszków pinii
Garść listków bazylii
Piekarnik nastaw na 180° C. Na blasze ułóż umyte, całe papryki i pomidory, skrop oliwą i dobrze wymieszaj. Włóż do piekarnika i piecz przez ok. 30 min,, aż skórka na warzywach stanie się ciemna i pomarszczona. Wyjmij blachę i zostaw do ostygnięcia.
W tym samym czasie na innej blasze ułóż pokrojonego bakłażana, również skrop oliwą i wymieszaj, po czym wstaw do piekarnika i piecz, aż bakłażan ładnie się przyrumieni.
W misce przygotuj zalewę, łącząc wszystkie składniki.
Z papryk i pomidorów zdejmij skórkę (powinna łatwo odchodzić), papryki pozbaw gniazd nasiennych, pokrój w paseczki i przełóż do dużego naczynia, po czym zrób podobnie z pomidorami (można rozdrobnić je w rękach) i również dodaj je do naczynia. Dodaj bakłażana, odsączone karczochy, kapary, anchois przekrojone na mniejsze kawałki, po czym wlej zalewę i całość wymieszaj. Spróbuj i w razie czego dopraw do smaku. Odstaw do lodówki, najlepiej co najmniej na kilka godzin (maksymalnie na 24 godziny), po czym podawaj na dużym płaskim naczyniu, posypane orzeszkami pinii i listkami bazylii.