środa, 12 stycznia 2011

Chillibites, czyli czekolada i chilli w jednym:)


Po sekwencji świątecznych wydarzeń pełnych tradycyjnych dań z utęsknieniem czekałam na powrót do kulinarnych eksperymentów, które normalnie towarzyszą mi w kuchni. Jeszcze przed Bożym Narodzeniem udało mi się wypróbować przepis, który chodził za mną już od wielu tygodni. Być może już go widzieliście i wypróbowaliście, może tylko przeczytaliście o nim i zapomnieliście, a może po prostu nigdy o nim nie słyszeliście – tak czy siak mam nadzieję, że zdecydujecie się spróbować (a może nawet upiec samemu) to, o czym Wam za chwilę napiszę.


Ciasteczka z czekoladą i chilli. Bardzo czekoladowe i bardzo chilli’owe;) Przepis znalazłam u ChilliBite (vel SzeLLki), która z kolei podpatrzyła go u Clotilde z Chocolate & Zucchini i - jak sama pisze - właśnie od nich wzięła nazwę swojego bloga. Od razu urzekł mnie zarówno ich smak (czy raczej moje o nim wyobrażenie), jak i przepiękny opis Autorki, która mówi o nich „małe, niewyględne brzydactwa”, a potem tak dokładnie pisze o tym, co poczujesz, gdy je zjesz, że od razu doceniasz prawdziwość powiedzenia „nie wszystko złoto, co się świeci”. W ogóle, bardzo polecam Wam blog ChilliBite. Jej przepisy są proste i smaczne (wiele wypróbowałam!), a teksty – lekkie i niezwykle wręcz apetyczne;)

No ale wracając do ciasteczek. Są pyszne. Prze-pyszne. Wcale nie dlatego, że ostre. Powiem więcej – celem nie jest, by nie wiadomo jak piekły Cię w gardle. O nie. To by było zbyt przewidywalne. A nie o to wcale chodzi.

A o co w takim razie? Gdy bierzesz je do ust, najpierw czujesz po prostu czekoladę. Trochę, jak w Brownie, a trochę – jak w naszym poczciwym Murzynku. Skąpaną w maśle, zanurzoną w mące – ale jednak… czekoladę. Ale potem, gdy z miną zblazowanego czekoladowego znawcy gotów już jesteś przełknąć chillibite i sięgnąć po następne… czujesz coś jeszcze. A to, co zaczynasz rozpoznawać, nie ma ściąć Cię z nóg swoją ostrością, ale z pewnością Cię zaskoczy – nie dlatego, że tam nie pasuje, ale dlatego, że tak dalece nie spodziewasz się tam tego znaleźć. I dopiero po chwili, gdy skonfundowany zajadasz już kolejną porcję, odkrywasz, że choć w zasadzie nie oczekiwałeś takiego połączenia, to jednak naprawdę Ci ono smakuje, nawet jeśli sam nie do końca rozumiesz, dlaczego. I widzisz tylko jeden sposób na rozwikłanie tej zagadki – jedząc chillibite za chillibite w nadziei, że odkryjesz, czemu właściwie czekolada i chilli tak dobrze do siebie pasują i tak miło razem obchodzą się z Twoim podniebieniem:)

Jak Wam już kiedyś pisałam, rzadko kiedy wiernie podążam za przepisem – w tym jednak wypadku zrobiłam wszystko zgodnie z oryginalnymi zaleceniami. Jedyne modyfikacje, jakie wprowadziłam, to rozpuszczenie czekolady w kąpieli wodnej, zamiast w mikrofalówce (bo takowej, o dziwo, nie posiadam) i… (trochę przez pomyłkę) zastąpienie czekolady deserowej czekoladą gorzką. Choć wyszło tak przez przypadek, planuję chyba trzymać się tego przepisu, bo chillibites wychodzą wtedy bardzo wytrawne… a ja nie przepadam za słodkościami, przynajmniej czekoladowymi. Ale Wam pozostawiam wybór w zależności od tego, jaki smak pasuje Wam najbardziej. Ważna informacja dla osób uczulonych na produkty z krowiego mleka – masło można zastąpić podwójną porcją gorzkiej czekolady (upewnij się tylko, że mleka nie ma w jej składzie – spokojnie daje się takie znaleźć, wiem bo próbowałam:)) Za pierwszym razem zrobiłam chillibites w wersji najbardziej klasycznej; za drugim - spróbowałam modyfikacji polecanych przez ChilliBite (dodałam wiśnie i trochę więcej chilli) i efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Z tym, że o ile dodanie owoców (wiśni lub malin) polecałabym Wam za każdym razem, o tyle z dodawaniem chilli trzeba uważać… klasyczny przepis pozwala osiągnąć efekt, który powinien zachwycić nawet niezaprzyjaźnionych z chilli smakoszy. Większa ilość mnie osobiście smakuje jeszcze bardziej, ale zdaję sobie sprawę, że to już coś dla koneserów ostrości;)


Na ok. 70 szt. chillibites potrzebujesz:

200 g czekolady (ChilliBite używa deserowej, ja wzięłam gorzką)
200 g masła (dla nabiałowych alergików: zastąpcie drugą porcją gorzkiej czekolady)
200 g cukru
25 g kakao
25 g mąki (tak tak, dwadzieścia pięć gramów, nie brakuje tu zera!)
5 jajek
2-3 łyżeczki chilli (za pierwszym razem dodałam „ostrożne” 3, za drugim – kopiate 3 i pół;)
maliny lub oczyszczone z pestek wiśnie (mogą być mrożone)

Piekarnik rozgrzej do 200º C. Czekoladę i masło rozpuść w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce (ChilliBite zaleca 3 x 30 s, mieszając między kolejnymi etapami). Przełóż do dużej miski, którą również ustaw nad delikatnie parującym garnkiem (może być w nim po prostu gorąca woda, lub leciutko tylko wrząca). Dzięki temu czekolada nie będzie zbytnio zastygać. Dodaj kakao i cukier, następnie wymieszaj. Następnie, pojedynczo, wbijaj jajka, cały czas mieszając i uważając, by się nie ścięły!!!!!!!! Zdejmij znad pary, dodaj mąkię i chilli i dokładnie przemieszaj (ja robię to mikserem, najniższych obrotach). Powstała masa będzie bardzo rzadka. Przelej ją do dzbanka lub starodawnej miarki kuchennej (ma podobny kształt;)). Jeśli je macie, to chillibites najlepiej ponoć piec w foremkach do mini muffinek (wtedy napełnijcie je do ok. 1/3 wysokości); ja użyłam papierowych foremek do dużych muffinek i po prostu napełniłam masą samo denko – chillibites powinny być na jeden kęs, a w czasie pieczenia bardzo urosną:) Jeśli chcesz dać owoce, ułóż je albo na dnie foremek jeszcze przed wlaniem masy, albo (już po wylaniu) na sam wierzch, jak kto woli:) Wstaw do piekarnika i piecz przez ok. 10-12 minut, ale – jak uprzedza ChilliBite: „Wierzch ciasteczek powinien być już suchy, ale wnętrze pozostać wilgotne i miękkie. Lepiej ich nie dopiec, niż przesuszyć. Po upieczeniu pierwszej partii już będziesz wiedzieć ile dokładnie czasu należy je piec.”

Po wyjęciu z piekarnika ostrożnie wyjmuj ciasteczka z foremek, jeśli trzeba, podważając łyżeczką. Pozostaw do ostygnięcia, a następnie schowaj i przechowuj w puszkach, na bieżąco wykładając je na patery lub tace. Są po prostu wspaniałe, choć – uwaga – naprawdę uzależniają!

6 komentarzy:

  1. Częstuję się! Czekolada i chilli to jedna ze wspanialszych połączeń:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyglądają przepysznie! Mam nadzieję, że nie obejdę się smakiem i uda mi się spróbować jedno takie czekoladowe ciacho, chociaż jak sama wiesz, od takich połączeń na ogół trzymam się daleko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Wam:) Bardzo polecam, szczególnie jako coś, czym można zaskoczyć gości:)
    E - nie obejdziesz się smakiem na pewno, dostaniesz ciacho do spróbowania przy najbliższej okazji:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyprobowalem przepis i...

    no coz. Odkrylem jedna powazna wade. Nie da sie robic chillibites w ilosciach przemyslowych. Cos czuje, ze mam zajecie na pelen etat :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Haaaha, całkiem miła byłaby to praca etatowa! Żeby wszystkie polegały na pieczeniu podobnych pyszności, to poniedziałek rano byłby ulubionym momentem tygodnia! Pozdrawiam:))))

    OdpowiedzUsuń
  6. a jaka byłaby miła praca etatowa rozpoczęta od ich zjedzenia :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...