Rzadko zdarza mi się oglądać programy Marthy Stewart, ale gdy już to robię, mam na ogół mieszane uczucia. Po pierwsze: trudno mi uwierzyć, że naprawdę widzom jak Ameryka długa i szeroka trzeba tłumaczyć, jak nakrywać stół, albo dlaczego jedzenie domowych potraw za pomocą prawdziwych sztućców i z normalnych talerzy jest lepsze od pochłaniania wprost z kartonowych pudełek fast-food’owych dań na wynos. Może nawet rzeczywiście z przestrzeganiem elementarnych zasad przy stole jest w USA raczej krucho i Martha robi świetną robotę, próbując pokazać, że można inaczej i ładniej. Ale i tak jakoś trudno mi się do tych ciągłych nauk dostroić.
Po drugie: nie do końca potrafię wczuć się w ten gawędziarsko-gwiazdorski klimat, w którym Martha zaprasza do studia sławy większego i mniejszego formatu, po czym przeprowadza z nimi rozmowę niby-to o jedzeniu, ale bardziej pod hasłem „zobaczcie-jacy-jesteśmy-fajni”, a zachwycona widownia co chwile bije brawo na wzmiankę o kimś znanym lub w reakcji na kiepski dowcip. Samo w sobie właściwie by mi to nie przeszkadzało (każdy lubi się trochę powozić), ale jakoś tak nie bardzo pasuje mi do programu kulinarnego. Być może dlatego, że w całym tym gadaniu o najmodniejszych trendach dekorowania kubków i ulubionych potrawach kasowych aktorek nie wyczuwa się prawdziwej pasji do gotowania albo chociaż jedzenia, tak bardzo obecnej wszędzie tam, gdzie normalnie się o jedzeniu mówi. Nie ma tego, że ślinka leci Ci na sam widok przedstawianych potraw, bo też i nie czujesz, by sami prezentujący byli do nich szczególnie przekonani. Mogą sobie być naprawdę pyszne, ale jeśli nawet autorzy mają do nich stosunek dość obojętny – tym bardziej trudno się nimi zachwycać z odległości tysięcy kilometrów i to mając na podorędziu jedynie nic nie mówiącą o smakach czy zapachach taflę telewizora.
Z tego też powodu nieczęsto oglądam program Marthy, a gdy już to robię, na ogół niczego szczególnego się nie spodziewam. Wyobraźcie więc sobie moje przyjemne zaskoczenie, gdy kiedyś zobaczyłam w programie przepis, który o razu powalił mnie na kolana swoją prostotą i harmonią smaków: brukselki zapiekane na blasze z bekonem i jabłkiem. Kroisz, przyprawiasz, wstawiasz i zapominasz. A gdy zadzwoni alarm, by Ci o nich przypomnieć, triumfalnie wyciągasz z pieca złocistą, zielono-jabłkową extravaganzę kolorów i aromatów.
Tak przygotowaną brukselkę można zjeść na lekki lunch lub jako dodatek do dań, ponieważ jednak chciałam zrobić z niej szybką, ale solidną kolację, wzbogaciłam ją jeszcze o angielskie kiełbaski, które zawsze staram się mieć w zamrażalniku. Wybieram je, ponieważ charakter potrawy – warzywa zapiekane na blasze – sam w sobie jest bardzo angielski (nawet, jeśli danie zobaczyłam w amerykańskim programie!). Spokojnie jednak można zastąpić je innymi ulubionymi kiełbaskami: frankfurterkami, dobrej jakości parówkami, białą lub wędzoną kiełbasą. Ogromną zaletą tego dania jest błyskawiczne przygotowanie – wszystko (nawet zamrożone) wrzucasz niedbale na blachę, skrapiasz oliwą, przyprawiasz, mieszasz – i czekasz:)
Dla 2-3 osób:
450 g świeżej, umytej brukselki (lub 1 opakowanie brukselki mrożonej)
2-3 jabłka (ja nie obieram), umyte, pozbawione pestek i pokrojone w kostkę
30 dkg pokrojonego w kostkę bekonu
6 (lub więcej;)) Twoich ulubionych kiełbasek
2 łyżki miodu
1 łyżka słodkiego sosu chilli (opcjonalnie)
oliwa z oliwek
sól
pieprz
Piekarnik rozgrzej do ok. 180°C. Brukselkę, bekon i jabłka ułóż na blasze lub żaroodpornym naczyniu. Polej miodem, sosem chilli i oliwą z oliwek, dodaj do smaku sól i pieprz. Całość wymieszaj (najlepiej rękoma) i wstaw do piekarnika na ok. 40 minut. (UWAGA! Jeśli używasz cienkich parówek, dodaj je dopiero w trakcie pieczenia, by się nie spaliły!). Podawaj od razu, posypane świeżo zmielonym pieprzem.
Moje zdanie o Marcie już znasz:) Ale o tym daniu jeszcze nie - rewelacyjne! Bardzo w moim guście!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
a ja lubiłam Martę - teraz nie wiem, bo nie oglądałam jej z 6 lat - moja ramówka TV w PL jest mocno ograniczona ;)
OdpowiedzUsuńpamiętam natomiast mój pierwszy pobyt w Stanach jeszcze w liceum, gdy po szkole włączałam jej program [m.in.] i to ona uczyła mnie strony "technicznej" gotowania. Miałam wtedy 17-18 lat i nakłuwanie widelcem ciasta kruchego było zupełną nowością. Ba! wtedy mało gotowałam, w większości tradycyjne dania, zero deserów i ciast. To była dla mnie prawdziwa szkoła gotowania. Spieszyłam się po szkole by zdążyć obejrzeć coś fajnego. Pochłaniałam wtedy wiedzę. To był rok 99, blogów nie było, nie było kolorowych książek z instruktażem, internet dopiero raczkował...
Aniu - dziękuję Ci! a danie polecam, szczególnie na jakiś zimowy, ale zabiegany dzień! Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńNina - czyli widzę, że inaczej niż mnie, Martha kojarzy Ci się bardzo ciepło i bardzo osobiście - i to super! Wydaje mi się, że każdy z nas ma jakieś swoje sztandarowe (publiczne) postacie, które obdarza szczególnym sentymentem (lub wręcz przeciwnie)- dla mnie na przykład taką osobą jest Jamie Oliver, w sumie z podobnych powodów - zawsze lubiłam gotować, ale na jego książki natknęłam się w UK wiele lat temu i to z nich nauczyłam się przyrządzać szybką, "nowoczesną", nieraz trochę zakręconą kuchnię:) Dlatego na ogół z jego pomysłów i przepisów korzystam w pierwszej kolejności i bardzo lubię jego programy, mimo, że ponoć w samej Anglii i Stanach wzbudzają wiele kontrowersji:) Najlepszy dowód, jak różne są gusta! :)
Czy myslicie, ze tak samo da sie przygotowac ten przepis z kurczakiem, np. udkiem? Piers pewnie by wyschla na wior...
OdpowiedzUsuńPytam, bo nie mam dostepu do angielskich kielbasek (ktore zreszta sa mmm... pycha!) a za parowkami nie przepadam...
Drogi Glodomorze - myślę, że jak najbardziej możesz użyć kurczaka. Rzeczywiście - pierś wyschnie zapewne na wiór, ale nie najgorszym pomysłem byłyby pewnie udka albo skrzydełka (dla mnie zdecydowanie opcja nr 2:)). Nie jestem do końca pewna, czy to jest najlepszy sposób, ale gdybym to ja robiła w ten sposób tę potrawę, kurczaka chyba najpierw bym podgotowała, by stracił "surowość" - szczególnie w wypadku skrzydełek. Dzięki temu w piecu ładnie się zrumieniły, ale nie powinny wyschnąć. Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuń