wtorek, 13 sierpnia 2019

Do widzenia… i do zobaczenia! Czyli co działo się ze mną przez te wszystkie lata i gdzie możecie mnie teraz spotkać 😊









Ten blog był dla mnie przez ostatnie lata niczym wyrzut sumienia. Czasem wchodziłam tutaj, by podesłać komuś link z przepisem, czasem po to, by pokazać, że „tak, naprawdę prowadziłam kiedyś blog kulinarny”. A czasem - by dać się postraszyć przez te dawne posty – z roku 2011, 2012, 2014… W każdym pisałam: „nic nie publikowałam, bo pochłaniały mnie liczne sprawy”,  „nie miałam czasu, ale teraz będzie już lepiej”, „wyjechałam do Paryża, nie mam tutaj jak gotować, ale za chwilę trochę się w tym ogarnę i przygotuję Wam takie potrawy, że ho ho…” i tak w ten deseń. Po czym następowała głucha cisza.

Na pewno wszyscy znacie takie blogi – były, funkcjonowały, miały swoich czytelników… a pewnego dnia zamierały. Pojawiał się jakiś post, który bynajmniej nie sugerował, że jest tym ostatnim EVER, ot, jakieś życiowe przemyślenia albo niewinny przepis na ciasto… a po nim już nigdy nic. Pewnie zastanawialiście się nieraz: dlaczego? Czy coś się stało? Komuś zwalił się nagle świat na głowę? Coś się zmieniło?

Jak pokażę Wam na moim przykładzie: niekoniecznie 😊 I dlatego właśnie postanowiłam tu jednak wrócić. Ten jeden ostatni raz, by pożegnać się z Wami, zdradzić, co robiłam przez te lata, i powiedzieć, gdzie możecie znaleźć mnie teraz. I nie zostawiać po sobie tego „wyszłam, zaraz wracam”, które tak mnie  tu jednak raziło, ilekroć przemykałam przez kolejne notki, by znaleźć znajomym przepis na imprezową sałatkę.

A więc po kolei:

Kim jestem?

Mam na imię Marta, jestem warszawską trzydziestoparolatką,  przez kilka lat mieszkałam za granicą, ale świadomie i z dużą radością wróciłam swego czasu do swojego miasta, które uwielbiam i w którym oddycha mi się najlepiej na świecie. Lubię czytać, pisać (o tym więcej za chwilę), prowadzić intelektualne rozmowy, podziwiać sztukę… a czasem ją krytykować, zupełnie amatorsko. Kocham kryminały, reportaże społeczne, literaturę piękną i zupę PHO. Mam bardzo specyficzne, abstrakcyjne poczucie humoru, którego prawie nikt nie czai, i strasznie boję się latać. Lubię mocną kawę o poranku i Kabaret Starszych Panów.

Ekstremalnie chciałabym kiedyś zamieszkać w starej willi w Podkowie Leśnej, choć nie mam pojęcia, czy to się wydarzy.

Uwielbiam Szekspira, gry słowne i logiczne zagadki.



Czemu założyłam bloga?

Gotowanie zawsze było moją pasją – uspokajało mnie i pozwalało mi się wyżyć kreatywnie. Akurat kończyłam studia, byłam w dość stresującym momencie życia. Złożyłam pracę magisterską i z przerażeniem odkryłam, że przede mną całe puste dni, tygodnie, a może nawet miesiące, zanim znajdę pracę (czasy były wtedy mniej łaskawe dla absolwentów wyższych uczelni, niż dziś). Więc żeby czymś się zająć, żeby nadać każdemu dniu sens, postanowiłam założyć bloga kulinarnego. Namówiła mnie do tego i bardzo pomogła koleżanka Nina, także blogerka. 

Założyłam… i wpadłam po uszy. Nie w gotowanie, jak się okazało.

W pisanie.


Bo blog pozwolił mi odkryć nową, zaskakującą miłość – miłość do pisania tekstów. Odkryłam, że przelewanie moich myśli na papier (czy raczej na ekran komputera) i dzielenie się nimi z szerszą publicznością sprawia mi niesamowitą radość. Ktoś przysłał wiadomość, że wypróbował mój przepis? Było mi miło. Ktoś inny wspomniał, że mój post go rozśmieszył i poprawił dzień? Byłam naprawdę szczęśliwa. Ludzie zaczęli mi mówić, „Ej, Marta, czytam te Twoje notki, są naprawdę dobre, masz lekkie pióro”, a ja nie mogłam uwierzyć, ale kurczę, sprawiało mi to frajdę. Bo chociaż w szkole dostawałam dobre stopnie z wypracowań, to to jednak było zupełnie co innego.


Czemu przestałam blogować?

Moje obawy przed miesiącami bezrobocia okazały się nieuzasadnione. Dosłownie 3 dni po obronie, zanim na dobre rozsmakowałam się (i to w sensie dosłownym 😉) w kulinarnym blogowaniu,  dostałam bardzo fajną propozycję zawodową. Praca była z gatunku „dream job” (prawie) każdej dziewczyny, ale niestety… zabierała mi strasznie dużo czasu. Notki na blogu przestały pojawiać się codziennie, zaczęły  bardziej raz na tydzień, dwa… a potem to już bardziej raz na miesiąc.

A potem pojechałam do Paryża i tam wszystko się zmieniło.

Dlaczego?

Bo tam moja miłość do pisania nabrała nowego wymiaru. Takiego, który spowodował, że na blogowanie zwyczajnie nie miałam już czasu.

Czyli?



Zaczęłam pisać książki. Może to Paryż, może jego atmosfera, może ci wszyscy artyści i literaci, którzy tworzyli tam i nadal tworzą swoje dzieła – dość, że coś z tego klimatu mi się udzieliło. Doszły do tego zachęty mojej Mamy, doszło kilka dodatkowych wątków, które teraz pominę – dość, że naprawdę stworzyłam powieść.

I wydałam.

A potem napisałam i wydałam kolejną.

Dwa moje kryminały możecie przeczytać, są dostępne, a dowiedzieć się więcej o nich możecie np. tutaj. Nad kolejnymi pracuję.

Możecie mnie też znaleźć na mojej stronie Facebooku i na Instagramie.



Bloga Delikatessen raczej w najbliższym czasie nie reaktywuję kulinarnie (zwyczajnie nie mam na to czasu), ale zawsze pozostanie w moim sercu jako ta przestrzeń warsztatowa, która uświadomiła mi, jak bardzo kocham pisanie.

Oczywiście blog zostaje w cyberprzestrzeni, a z nim wszystkie moje przepisy.  Korzystajcie, zdjecia nie są moze mistrzostwem świata (przyznaję ;)), ale przepisy to naprawdę fajne propozycje potraw: wyraziste w smaku, zróżnicowane, proste w wykonaniu i na ogół bardzo szybkie 😊


Jeśli tu kiedykolwiek zajrzycie – dziękuję, że byliście i dopingowaliście! Życzę Wam wszystkiego najwspanialszego, kulinarnie, blogowo i nie tylko 😊

Aha, a teraz najważniejsze - koniec przygody z Delikatessen nie znaczy, że skończyłam z blogowaniem jako takim. Wręcz przeciwnie! Już niedługo będę miała dla Was coś nowego :)

Trzymajcie się i do zobaczenia!

Marta

niedziela, 7 września 2014

O powrotach. Tak po prostu.

 


Weszłam dziś na blogspot jak do dawno opuszczonego domu. Domu, który zarósł już trochę mchem, w kątach przybyło mu pajęczyn, ale na mój widok jakby odmłodniał, jakby mnie poznał.

Tak obcy, a jednocześnie tak bliski.

Znasz to uczucie?

Wyciągasz stary klucz, żeby otworzyć - i ze zdumieniem odkrywasz, że dalej działa. Przechodzisz uliczką, by sprawdzić, czy ciągle masz tych samych sąsiadów - i odkrywasz, że nic się nie zmieniło. I robi Ci się ciepło i przyjemnie, bo chociaż wiesz, ze czeka Cię mnóstwo sprzątania, nim ten swój dom doprowadzisz do porządku - to jednak to nadal jest Twój dom, i cały czas na Ciebie czekał.

Ja też tak się dzisiaj czuję. Mój ostatni post z lutego 2012 zdążył już zarosnąć kurzem i pajęczynami, bo z różnych względów nie miałam ani czasu, ani głowy do tego, by tu zaglądać - a jeszcze mniej, żeby gotować. W tym czasie zrobiłam wiele ekscytujących rzeczy, ale nie był to bynajmniej crème brûlée ani flapjack. No - może tylko trochę ekspresowej kuchni...:)

Czasem, jak zatęskniłam, to sobie tutaj wchodziłam, od jakiegoś czasu nosiłam się też z zamiarem, żeby wrócić do blogowania - mam nadzieję, że teraz mi się to uda:) W końcu jest jeszcze wiele przepisów do przetestowania!

Do zobaczenia wkrótce!

PS Specjalne podziękowania należą się Ninie, która średnio co miesiąc przypominała mi, że delikatessen cały czas na mnie czeka!

niedziela, 5 lutego 2012

O rewolucji francuskiej, nie tej z podręcznika


Przychodzi po cichu i niespodziewanie. Wkrada się tylnym wejściem, gdy Ty przy frontowych drzwiach oczekujesz czegoś zupełnie innego. Śmieje się z Ciebie, gdy analizujesz swoje życie i snujesz plany. I na ogół zjawia się wtedy, gdy najmniej na nią czekasz.

Zmiana.

Mnie też zaszła od tyłu. Nie spodziewałam się jej, nie przyjmowałam do wiadomości nawet wtedy, gdy już zamajaczyła w oddali, nie wiedziałam, czy i jak ją powitać.

Ale przyszła, i tak zrobiła swoje, cóż więc mogłam zrobić innego, niż się z nią zaprzyjaźnić?

No więc się zaprzyjaźniłam. Jeszcze pisząc poprzedniego posta siedziałam sobie wygodnie w Warszawie, dziś piszę do Was z Paryża, i tak będzie przez kilka najbliższych miesięcy. Mój blog ucierpiał wprawdzie na nagłej przeprowadzce, od grudnia nie zagościł to ani nowy wpis, ani jego autorka, ale teraz, gdy już zadomowiłam się w nowym miejscu, mam nadzieję wrócić do blogowania, choć od czasu do czasu – o jedzeniu, o piciu, i o Paryżu po prostu. Bo jak tu o nim nie pisać?

Nie miałam okazji złożyć Wam w tym roku życzeń Świątecznych ani Noworocznych, dlatego pozwalam sobie zrobić to teraz – życzę Wam w tym Roku Wszystkiego Najcudowniejszego, oby obfitował w ciepło, miłość, radość i spokój... no i w mnóstwo nowych, kulinarnych przygód, oczywiście!

Pozdrawiam Was serdecznie, à bientôt!

czwartek, 8 grudnia 2011

Pierwsze urodziny „Delikatesów”. I najłatwiejsze ciasto drożdżowe w świecie:)


 
Moi drodzy, 

Dziś bardzo szczególny dla mnie dzień – Blog „Delikatessen” obchodzi pierwsze urodziny!

Co ciekawe – choć w czasie, gdy publikowałam kolejne przepisy na zupy, przekąski i wypieki w moim życiu zdarzyło się bardzo wiele, to w dniu, gdy mija rok mam okazję siedzieć na tej samej kanapie, po turecku, z laptopem na kolanach i kubkiem mocno osłodzonej herbaty przed sobą – tak, jak wtedy, gdy pod wpływem impulsu zdecydowałam się na stworzenie bloga.

Kilka dni zajęło mi ogarnięcie podstawowych mechanizmów działania serwisu, i w środę, 8 grudnia 2010, opublikowałam na stronie pierwszy wpis.

Jest wiele osób, którym zawdzięczam pomoc w rozruszaniu „Delikatesów” – w tym Ninie, która pierwsza poddała mi myśl założenia takiej strony i wyjaśniła podstawy działania Bloggera. Masie innych osób dziękowałam i dziękuję za inspirację, zachęty i różnego rodzaju pomoc w tym, by mój blog rozwijał się i prosperował.

Specjalne podziękowania należą się jednak Wam, moi drodzy Czytelnicy – gdy zakładałam „Delikatessen”, robiłam to głównie dla siebie, nie sądząc, że ktoś naprawdę będzie chciał czytać moje wynurzenia i czerpać inspirację  moich przepisów. A potem zainstalowałam sobie statystykę wejść i zobaczyłam, jak z miesiąca na miesiąc rośnie liczba wejść, jak – nawet wtedy, gdy czasu na pisanie bardzo mi nagle zabrakło – Wy wciąż wchodziliście i czytaliście:)

I choć bloga piszę niby dla siebie, to jednak – DZIĘKUJĘ. Dziękuję, bo to Wy powodujecie, że gotowanie i pisanie o nim sprawia mi taką radość.

„Delikatessen” to miejsce, w którym jedzenie jednoczy ludzi. Wpadają po chleb, konfitury, francsuki ser i lasagne z garmażerii, zamawiają kawę i wypijają ją przy jednym z przygotowanych przez właścicieli stoliczków. I ja też chciałam, by mój blog był miejscem takich spotkań – może nie dosłownie, ale wirtualnie na pewno:) I jak dbały właściciel dobrych delikatesów zapraszam Was gorąco – wpadajcie na bloga jak najczęściej, bo to Wy tworzycie jego klimat!:)

W ramach podziękowań chciałabym dać Wam urodzinowy prezent od Delikatesów – najłatwiejszy przepis na ciasto drożdżowe, z jakim się kiedykolwiek spotkałam! Przepis przekazała mi ostatnio moja Babcia. Jego ogromna zaleta polega na tym, że nie wymaga wyrabiania i ugniatania (zmory wszystkich kucharek), a mimo to wychodzi lekkie, pulchne i aromatyczne – jak włoskie panettone. Zdumiewające jest to, że efekt końcowy w niczym nie ustępuje tradycyjnym puchowym babom, które wymagają ton jajek i całych godzin wyrabiania – a ciasto smakuje przepysznie!


½ kg mąki
3 całe jajka + 2 żółtka (białka zachowaj do posmarowania ciasta)
¾ szklanki cukru
10 dkg masła
6 dkg drożdży
1 opakowanie cukru waniliowego
garść rodzynek
¾ szklanki mleka
szczypta soli

Kruszonka:

200 g mąki
100 g masła
100 g cukru


1)      W ciepłym mleku rozetrzyj drożdże i 2 łyżeczki cukru. Odstaw na ok. 20 minut, aby całość podrosła.
2)      W międzyczasie wbij do garnka 3 jajka i 2 żółtka, wsyp cały cukier i szczyptę soli.
3)      Masło rozpuść i wlej wąską strużką do jajek, stale mieszając.
4)      Do tak powstałej mieszaniny wlej wyrośnięte drożdże.
5)      Całość dokładnie wymieszaj i pozostaw do wyrośnięcia na min. 3 godziny. Pamiętaj jednak, że po upływie tego czasu mieszanka nie będzie miała ciekawego wyglądu – bardziej będzie przypominać zważone, lekko sfermentowane „coś”, niż wyrośnięty zaczyn. Nie przestrasz się – tak właśnie ma to wyglądać:)
6)      Pod koniec czasu wyrastania masy zrób kruszonkę, siekając masło, mąkę i cukier (prosty przepis znajdziesz np. tutaj). Rodzynki sparz w gorącej wodzie.
7)      Gdy mieszanina drożdży i jajek urośnie, wsyp mąkę i rodzynki. Całość dokładnie wymieszaj, aż powstanie gęsta, gładka masa – możesz zrobić to w malakserze (z mieszakami hakowymi), ale mieszanie powinno być na tyle łatwe, że możesz zrobić to ręcznie. Bardzo szybko i łatwo powinna powstać gładka, gęsta masa.
8)      Formę wyłóż papierem do pieczenia, następnie wylej masę drożdżową i dobrze posmaruj białkiem, jednocześnie wyrównując powierzchnię ciasta. Na wierzch wysyp kruszonkę.
9)      Wstaw do ZIMNEGO piekarnika (nie nagrzewaj go wcześniej!), ustawionego na 150º C dopiero w momencie wstawiania ciasta.
10)  Piecz przez 30 min w temperaturze 150º C. Następnie zwiększ temperaturę do 200º C i piecz, aż ciasto się zrumieni, a wkładany do niego patyczek będzie suchy – w moim wypadku było to ok. 10-15 minut.


wtorek, 6 grudnia 2011

Pomidorowo-chlebowa sałatka z chrupiącą szynką parmeńską


Dziś krótko, ale za to jak treściwie! Sałatka z pieczonego chleba i pomidorów o balsamicznym posmaku - szybka, urozmaicona smakowo, idealna na śniadanie lub lunch.

Wymyśliłam ją kiedyś "na cito" - pewnego pięknego poranka, gdy chodziła za mną włoską panzanella, na której przyrządzenie nie miałam czasu;) Wymyśliłam więc coś prostszego, ale z użyciem głównych składników panzanelli - chleba i pomidorów.

Efektem moich wysiłków była ta właśnie sałatka - jej ostrawy smak chilli i octu balsamicznego złagodziłam odrobiną mascarpone, ale tak naprawdę i bez tego sałatka byłaby świetna.

Polecam :)


Na 4 porcje potrzebujesz:


10 kromek ulubionego pieczywa, najlepiej ciabatty lub bagietki
8 słodkich, dojrzałych pomidorów, pokrojonych w ósemki
10 dkg szynki parmeńskiej lub szynki Serrano w plasterkach
150 g gorgonzoli, pokrojonej w kostkę (opcjonalnie)
1 papryczka chilli, drobno posiekana (opcjonalnie)
garść listków bazylii
3 łyżki oliwy
sól
pieprz


Sos:


4 łyżki octu balsamicznego
5 łyżek oliwy
3 łyżki miodu
1 ząbek czosnku, zmiażdżony (opcjonalnie)
Do podania: 
4 łyżki mascarpone (po 1 na osobę)


Piekarnik nastaw na na 200ºC. Plasterki szynki pokrój lub rozerwij na mniejsze kawałki. Kromki chleba pokrój w kostkę i przełóż do żaroodpornego naczynia. Dodaj szynkę i posiekane chilli (opcjonalnie). Dodaj sól oraz pieprz do smaku i zalej oliwą, następnie całość dokładnie wymieszaj. Włóż do piekarnika na 5-8 minut, by grzanki i szynka ładnie się przyrumieniły.
W małej miseczce połącz składniki sosu. Wyciśnij sok z cząstek pomidorów i dodaj do sosu. Spróbuj i w razie potrzeby dopraw wedle uznania.
Pomidory, bazylię i gorgonzolę przełóż do dużej miski. Dolej sos i grzanki, całość wymieszaj.
Podawaj w głębokich talerzach, z dodatkiem mascarpone (1 łyżka na osobę).

sobota, 3 grudnia 2011

Nie tak dawno temu...

Piszę z "pożyczonego" komputera, daleko od domu, w zupełnie innym trybie...:) Już wkrótce powrót do rzeczywistości (i do nowych przepisów), ale dziś jeszcze inny, powolny świat.

Jak Wam wspominałam, jeszcze nie tak dawno temu wygrzewałam się we włoskim słońcu i włóczyłam po zaułkach Rzymu i Florencji (no i może jeszcze po kilku sklepach w Mediolanie...;)). Dziś, gdy za oknem ciemno i zimno, publikuję kilka zdjęć z podróży - nie tak dalekiej, ale jakże innej klimatycznie!

niedziela, 27 listopada 2011

Korzenna zupa z pieczonej dyni i gruszek



Ach, jak wspaniałe rzeczy działy się ostatnio w moim domu! Jak nareszcie zapachniało Świętami, i nawet zapadające w środku dnia ciemności nie są w stanie popsuć mi humoru, bo w końcu wczesne wieczory to zapowiedź Bożego Narodzenia:)

Wczoraj wieczorem urządziliśmy w domu rodzinną kolację z okazji Święta Dziękczynienia. Może i nie polska to tradycja, ale jednak tradycja bardzo piękna i nie widzę, czemu jej nie powielić – bo warto raz do roku spotkać się i podziękować za to wszystko, co mamy w życiu, za kolejny dobrze spędzony rok. Na co dzień żyjemy w takim pędzie, że nawet nie ma kiedy przystanąć i zastanowić się, ile dobrego przychodzi do nas każdego dnia – dobrego, które wydaje się nieraz trywialne, a jednak to ono powoduje, że robi nam się ciepło w środku. Wspólnie zjedzony posiłek, czyjeś miłe słowo, list od przyjaciółki, która mieszka daleko, kubek gorącej herbaty, gdy na dworze zimno i ciemno, kęs ciasta, które jest pyszne – oj, jakie pyszne, nowa książka – tak ciekawa, że nie można się oderwać… to dzięki takim miłym akcentom na naszych buziach pojawia się uśmiech, to dzięki nim dzień należy do udanych. Nieraz w oczekiwaniu na wielkie zdarzenia pozwalamy, by wiele tych pięknych chwil minęło niepostrzeżenie, zamiast zrozumieć, że to właśnie umiejętność znajdywania niezwykłości w codzienności pozwala nam budować długotrwałe szczęście.

Cieszyć się z rzeczy małych. Doceniać to, co dookoła.

Smakować życie.


Korzenna zupa z pieczonej dyni – przepis mojej Mamy :)

Na 8 porcji potrzebujesz:

3 kg dyni
4-5 gruszek
1 l bulionu warzywnego
korzeń świeżego imbiru (ok. 8-10 cm)
1-2 łyżeczki imbiru w proszku
1-2 łyżeczki proszku curry
sól
sok z 2 pomarańczy
2 łyżeczki masła
3 łyżki śmietany + po jednej łyżeczce do przybrania
prażone pestki dyni lub migdałów – do przybrania



Gruszki obierz i przekrój na pół, wytnij gniazda nasienne. Ugotuj do miękkości w niewielkiej ilości lekko posłodzonej wody (2-3 łyżeczki cukru). Gdy zmiękną, odcedź i odstaw. W czasie, gdy gruszki się gotują, nastaw piec na temperaturę 200º C.

Dynię pokrój w grube części w taki sam sposób, w jaki kroisz arbuza. Nie odcinaj z nich skórki, natomiast wytnij i wyrzuć włóknisty środek z pestkami Następnie kawałki dyni połóż na blasze skórką do dołu i wstaw je do piekarnika na ok. 30-40 minut, aż będą zupełnie miękkie i przypieczone. Dynię wyjmij, ostudź i łyżką oddziel miąższ od skóry, co po upieczeniu powinno być bardzo łatwe. Skórę wyrzuć, miąższ przełóż do blendera lub garnka, w którym będziesz rozcierać zupę. Dorzuć ugotowane gruszki i zmiksuj na jednolitą masę. Wlej 0,5 l bulionu warzywnego i cały sok z pomarańczy, wetrzyj korzeń imbiru. Zagotuj pod przykryciem. Zupa powinna mieć konsystencję gęstego kremu. Jeśli jest za gęsta – dodaj więcej bulionu. Możesz też użyć wody, w której gotowały się gruszki.

Po ok. 10 minutach zdejmij zupę z ognia i dopraw proszkiem curry, sproszkowanym imbirem i solą. Całość powinna mieć korzenny, orzeźwiający smak. Dodaj śmietanę. Na patelni zrumień na 2 łyżeczkach masła pestki dyni lub płatki migdałowe i osusz je na papierowym ręczniku. Przy podawaniu, każdy talerz zupy ozdób kleksem śmietany i szczyptą prażonych pestek.

* Zupę możesz przygotować tuż przed podaniem, ale jeśli możesz, spróbuj zrobić ją nawet dzień wcześniej – dzięki temu smaki się zintensyfikują.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...