Ten blog był dla mnie
przez ostatnie lata niczym wyrzut sumienia. Czasem wchodziłam tutaj, by podesłać
komuś link z przepisem, czasem po to, by pokazać, że „tak, naprawdę prowadziłam
kiedyś blog kulinarny”. A czasem - by dać się postraszyć przez te dawne posty –
z roku 2011, 2012, 2014… W każdym pisałam: „nic nie publikowałam, bo
pochłaniały mnie liczne sprawy”, „nie
miałam czasu, ale teraz będzie już lepiej”, „wyjechałam do Paryża, nie mam
tutaj jak gotować, ale za chwilę trochę się w tym ogarnę i przygotuję Wam takie
potrawy, że ho ho…” i tak w ten deseń. Po czym następowała głucha cisza.
Na pewno wszyscy znacie
takie blogi – były, funkcjonowały, miały swoich czytelników… a pewnego dnia zamierały.
Pojawiał się jakiś post, który bynajmniej nie sugerował, że jest tym ostatnim
EVER, ot, jakieś życiowe przemyślenia albo niewinny przepis na ciasto… a po nim
już nigdy nic. Pewnie zastanawialiście się nieraz: dlaczego? Czy coś się stało?
Komuś zwalił się nagle świat na głowę? Coś się zmieniło?
Jak pokażę Wam na moim
przykładzie: niekoniecznie 😊 I dlatego właśnie postanowiłam tu jednak wrócić.
Ten jeden ostatni raz, by pożegnać się z Wami, zdradzić, co robiłam przez te
lata, i powiedzieć, gdzie możecie znaleźć mnie teraz. I nie zostawiać po sobie
tego „wyszłam, zaraz wracam”, które tak mnie tu jednak raziło, ilekroć przemykałam przez kolejne notki, by znaleźć znajomym przepis na imprezową sałatkę.
A więc po kolei:
Kim jestem?
Mam na imię Marta, jestem
warszawską trzydziestoparolatką, przez
kilka lat mieszkałam za granicą, ale świadomie i z dużą radością wróciłam swego
czasu do swojego miasta, które uwielbiam i w którym oddycha mi się najlepiej na
świecie. Lubię czytać, pisać (o tym więcej za chwilę), prowadzić intelektualne
rozmowy, podziwiać sztukę… a czasem ją krytykować, zupełnie amatorsko. Kocham
kryminały, reportaże społeczne, literaturę piękną i zupę PHO. Mam bardzo
specyficzne, abstrakcyjne poczucie humoru, którego prawie nikt nie czai, i
strasznie boję się latać. Lubię mocną kawę o poranku i Kabaret Starszych Panów.
Ekstremalnie chciałabym
kiedyś zamieszkać w starej willi w Podkowie Leśnej, choć nie mam pojęcia, czy
to się wydarzy.
Uwielbiam Szekspira, gry
słowne i logiczne zagadki.
Czemu założyłam bloga?
Gotowanie zawsze było
moją pasją – uspokajało mnie i pozwalało mi się wyżyć kreatywnie. Akurat
kończyłam studia, byłam w dość stresującym momencie życia. Złożyłam pracę magisterską i z
przerażeniem odkryłam, że przede mną całe puste dni, tygodnie, a może nawet
miesiące, zanim znajdę pracę (czasy były wtedy mniej łaskawe dla absolwentów
wyższych uczelni, niż dziś). Więc żeby czymś się zająć, żeby nadać każdemu dniu
sens, postanowiłam założyć bloga kulinarnego. Namówiła mnie do tego i bardzo
pomogła koleżanka Nina, także blogerka.
Założyłam… i wpadłam po uszy. Nie w
gotowanie, jak się okazało.
W pisanie.
Bo blog pozwolił mi
odkryć nową, zaskakującą miłość – miłość do pisania tekstów. Odkryłam, że
przelewanie moich myśli na papier (czy raczej na ekran komputera) i dzielenie
się nimi z szerszą publicznością sprawia mi niesamowitą radość. Ktoś przysłał
wiadomość, że wypróbował mój przepis? Było mi miło. Ktoś inny wspomniał, że mój
post go rozśmieszył i poprawił dzień? Byłam naprawdę szczęśliwa. Ludzie zaczęli
mi mówić, „Ej, Marta, czytam te Twoje notki, są naprawdę dobre, masz lekkie
pióro”, a ja nie mogłam uwierzyć, ale kurczę, sprawiało mi to frajdę. Bo chociaż w szkole dostawałam dobre stopnie
z wypracowań, to to jednak było zupełnie co innego.
Czemu przestałam blogować?
Moje obawy przed miesiącami
bezrobocia okazały się nieuzasadnione. Dosłownie 3 dni po obronie, zanim na dobre
rozsmakowałam się (i to w sensie dosłownym 😉) w kulinarnym blogowaniu, dostałam bardzo fajną propozycję zawodową. Praca
była z gatunku „dream job” (prawie) każdej dziewczyny, ale niestety… zabierała mi strasznie
dużo czasu. Notki na blogu przestały pojawiać się codziennie, zaczęły bardziej raz na tydzień, dwa… a potem to już
bardziej raz na miesiąc.
A potem pojechałam do
Paryża i tam wszystko się zmieniło.
Dlaczego?
Bo tam moja miłość do
pisania nabrała nowego wymiaru. Takiego, który spowodował, że na blogowanie
zwyczajnie nie miałam już czasu.
Czyli?
Zaczęłam pisać książki.
Może to Paryż, może jego atmosfera, może ci wszyscy artyści i literaci, którzy
tworzyli tam i nadal tworzą swoje dzieła – dość, że coś z tego klimatu mi się
udzieliło. Doszły do tego zachęty mojej Mamy, doszło kilka dodatkowych wątków,
które teraz pominę – dość, że naprawdę stworzyłam powieść.
I wydałam.
A potem napisałam i
wydałam kolejną.
Dwa moje kryminały
możecie przeczytać, są dostępne, a dowiedzieć się więcej o nich możecie np. tutaj. Nad kolejnymi pracuję.
Możecie mnie też znaleźć na mojej stronie Facebooku i na Instagramie.
Bloga Delikatessen raczej w najbliższym czasie nie
reaktywuję kulinarnie (zwyczajnie nie mam na to czasu), ale zawsze pozostanie w moim sercu jako ta przestrzeń warsztatowa,
która uświadomiła mi, jak bardzo kocham pisanie.
Oczywiście blog zostaje w
cyberprzestrzeni, a z nim wszystkie moje przepisy. Korzystajcie, zdjecia nie są moze mistrzostwem świata (przyznaję ;)), ale przepisy to naprawdę fajne propozycje
potraw: wyraziste w smaku, zróżnicowane, proste w wykonaniu i na ogół bardzo szybkie 😊
Jeśli tu kiedykolwiek
zajrzycie – dziękuję, że byliście i dopingowaliście! Życzę Wam wszystkiego najwspanialszego,
kulinarnie, blogowo i nie tylko 😊
Aha, a teraz najważniejsze - koniec przygody z Delikatessen nie znaczy, że skończyłam z blogowaniem jako takim. Wręcz przeciwnie! Już niedługo będę miała dla Was coś nowego :)
Aha, a teraz najważniejsze - koniec przygody z Delikatessen nie znaczy, że skończyłam z blogowaniem jako takim. Wręcz przeciwnie! Już niedługo będę miała dla Was coś nowego :)
Trzymajcie się i do zobaczenia!
Marta