Pamiętacie moje pełne afektu wywody o zupach pomidorowych? Zrobiłam tam małą wzmianeczkę o niekwestionowanych urokach zupy Heinza z puszki, którą – nie ukrywam – bardzo lubiłam jadać podczas moich studenckich lat i to POMIMO, że wtedy też potrafiłam i lubiłam gotować. Puszkowe to wspomnienie okrasiłam smutną konstatacją, że dziś prawdziwych takich zup w Polsce już nie ma, a potem powzdychałam sobie chwilę i wróciłam do codziennych zajęć. Wyobraźcie więc sobie moje zdumienie i wzruszenie, gdy wczoraj wieczorem moja przyjaciółka podarowała mi w prezencie z zagranicznych wojaży… dwie puszki najprawdziwszej, kremowej pomidorówki. Co prawda nie Heinza, tylko Campbella, ale smak podobny, a sama puszka (między nami) ładniejsza, więc już ostrzę sobie zęby na to, jaki ładny będzie z niej flakonik na kwiatki i dodatek do blogowych zdjęć. Zanim ktoś posądzi mnie o propagowanie gotowej przemysłowej żywności zaapeluję do Waszego poczucia humoru i poproszę, byście potraktowali to jako taki mały, kulinarny żart wobec czegoś, do czego mam prawdziwy sentyment i z czym wiąże się cała masa studenckich wspomnień – taki ich bouquet garni;)
A Ewie – jeśli to czyta – jeszcze raz bardzo, BARDZO dziękuję. Ta puszkowana zupa wywołuje uśmiech na mojej buzi za każdym razem, gdy na nią patrzę. Jak to mówią Anglicy – you've made my day! :))))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz