Oj, dawno już nie podzieliłam się z Wami żadnym nowym przepisem. Weekend spędziłam bardzo intensywnie (ale za to – pochwalę się – zainaugurowałam tegoroczny sezon rowerowy… robiąc ponad 40 km!), nie miałam więc niestety czasu, by usiąść i na spokojnie opowiedzieć Wam o kolejnym daniu.
Dziś również nie będzie na spokojnie (w końcu wieczory są krótkie, a spać też kiedyś trzeba), ale za to – trochę nostalgicznie. Potrawa, o której Wam dziś napiszę pochodzi z nie tak dawnych, choć minionych już lat studiów w dalekim kraju… Jednego z najpiękniejszych okresów, jakie pamiętam:)
A więc było tak: jak już Wam kiedyś wspominałam, kraj, w którym studiowałam, i miejsce, w który mieszkałam, nie sprzyjały studentom w realizowaniu ambitnego planu zdrowego odżywiania za niewielkie pieniądze. Wręcz przeciwnie, uwarunkowania prowadziły raczej prostą drogą do jedzenia byle czego, ale za to bardzo nieekonomicznie. Jedyny pobliski supermarket nie był wprawdzie drogi, ale nie powalał bogactwem asortymentu, a z kolei stołowanie się w lokalnych fast-foodach, choć szybkie, nie było ani zdrowe, ani sprzyjające naszym ówczesnym portfelom. Wyobraźcie więc sobie naszą ekscytację, gdy gruchnęła wieść, że w miejsce poczciwego lokalnego supermarketu ma otworzyć się Waitrose, jeden z najbardziej wylansowanych sieciowych supermarketów w kraju. Naszą ekscytację… ale i powątpiewanie, bo Waitrose, choć doskonale wyposażony we wszystkie najnowsze frykasy, nie bardzo plasował się na liście miejsc przyjaznych studentowi.
Osobiście doszłam jednak do wniosku, że lepiej mieć duży wybór i wysokie ceny i najwyżej czegoś nie kupić, niż nie mieć wyboru wcale. Postanowiłam więc korzystać z oferty Waitrose w stopniu takim, w jakim to było możliwe… a możliwości tych w rzeczy samej było wiele. Gdy sklep mieści się w samym sercu miasteczka studenckiego lekkomyślnością byłoby, gdyby nie przygotował tego, co każdy student lubi najbardziej – tzw. „ofert”. Oferty w naszym Waitrose były wszechobecne i ciągłe, a co najważniejsze – nigdy nie było wiadomo, na co akurat się trafi. Ekscytacja goniła więc ekscytację, gdy buszując między półkami po skończonych wykładach, chwytaliśmy z półek to, co akurat sklep był gotów sprzedać nam taniej… A że brytyjski student jest – powiedzmy sobie szczerze – trochę zblazowany, i oferta musiała być nie byle jaka. Polędwica, małże Św. Jakuba, francuskie sery, wspaniałe surowe szynki i świeże zioła – wszystko to dawało się czasem kupić w promocji, z czego niezwykle chętnie korzystaliśmy.
O ile dobrze pamiętam, to właśnie w czasie jednej z takich wypraw po spożywczą niewiadomą narodził się pomysł na zupę, na którą przepis znajdziecie poniżej. Owoce morza kupowałam w Anglii bardzo często, bo zawsze brakowało mi ich w Polsce, korzystałam więc z tak szerokiej ich gamy za granicą - niemniej jednak tego właśnie dnia uśmiechały się do mnie krewetki promocyjne, więc wzięłam je dla zasady (w końcu bycie studentem zobowiązuje, prawda?).
Owoce morza kupowałam na ogół bez pomysłu, zakładając, że gdy dojdę do domu, sposób przyrządzania sam przyjdzie mi do głowy. Tak było i tym razem. Nie wiem, skąd wzięłam oryginalny przepis. Właściwie zrobiłam tę zupę z głowy, jestem jednak pewna, że o podobnym daniu musiałam czytać już wcześniej, i że jest ono dość popularne we Francji. Co ciekawe, nie jest ono szczególnie wykwintne, choć bezsprzeczne pozostaje dla mnie PRZEPYSZNE – to raczej zupa, którą głodni rybacy w krajach śródziemnomorskich mogliby jeść w domu po całym dniu ciężkiej pracy.
Owoce morza kojarzą nam się na ogół z bardzo wysublimowanymi daniami, a przecież pierwotnie był to taki sam pokarm biednych rybaków i mieszkających nad morzem wieśniaków, co ryby czy gruntowe warzywa.
Dlatego i o owocach morza można pisać inaczej – nie z pompą, tylko „po prostu”. My zwykliśmy myśleć o nich jako o czymś szalenie wystawnym, tymczasem dla Francuzów czy Włochów jest to taki sam składnik podstawowego, masowego żywienia, jak dla Polaków wieprzowina lub drób.
Dlatego nie bójcie się owoców morza:) Są przepyszne, coraz częściej u nas dostępne i błyskawiczne w przygotowaniu!
Aha… jeszcze jedno. Uprzedzam, że poniższa zupa, niczym śródziemnomorska Bouillabaisse, jest raczej treściwa – pełna pływających w niej krewetek w skorupkach i dużych kawałków pomidorów. Jeśli nie lubisz wyławiać z talerza krewetek w pancerzykach podczas jedzenia, usuń je przed podaniem, a w ich miejsce udekoruj każdy talerz zupy kilkoma uprzednio podsmażonymi, obranymi krewetkami królewskimi lub tygrysimi.
Dla 4 osób:
35 dkg małych, nieobranych krewetek – świeżych lub rozmrożonych bezpośrednio przed gotowaniem
1 duża cebula, pokrojona w piórka
2 wyciśnięte przez praskę ząbki czosnku
1 posiekana papryczka chilli
1 łyżka słodkiej papryki
1 puszka pomidorów
750 ml bulionu rybnego lub drobiowego
1 kieliszek białego wina
oliwa z oliwek
sól
pieprz
garść posiekanej świeżej pietruszki + 4 łyżki śmietany – do dekoracji
W dużym rondlu rozgrzej oliwę i podsmaż na niewielkim ogniu cebulę, czosnek i chilli. Dodaj słodką paprykę i krewetki, pomieszaj. Dodaj wino, a po chwili także pomidory z puszki. Spróbuj i w razie potrzeby dodaj jeszcze odrobinę słodkiej papryki, tylko uważaj – wbrew pozorom (i nazwie) – w nadmiarze potrafi nadawać potrawom gorzkiego posmaku;) Następnie dodaj bulion i duś na małym ogniu przez ok. 20 minut. Zdejmij z ognia, w razie potrzeby dopraw solą i pieprzem. Zupę podawaj z kwaśną śmietaną, posypaną świeżą pietruszką, w towarzystwie chrupiącego, świeżego pieczywa.
Piękna opowieść i piękna zupa.
OdpowiedzUsuńZupy z krewetek, czy też krewetek w zupie jeszcze nie miałam przyjemności, ale kto wie?:)
ślinotok murowany
OdpowiedzUsuńmmmnnniaaaamm ... :)
OdpowiedzUsuńLekka - dziękuję:) W tym wypadku rzeczywiście mówimy zarówno o zupie z krewetek jak i o krewetkach w zupie, ha ha! Spróbuj koniecznie!
OdpowiedzUsuńkulinarne-smaki: :) polecam!
Szana: :)))))) Myślę,że rzeczywiście by Ci posmakowało, bo proste, szybkie, lekko egzotyczne a przy tym naprawdę pyszne:)
Rustykalna zupa jedzona rustykalna łyżka na rustykalnym talerzu. Lubię takie klimaty :)
OdpowiedzUsuńJak widać, w kuchni nie ma rzeczy niemożliwych! NAwet zupka z krewetek!
OdpowiedzUsuńwww.przysmakiewy.pl
Kuchareczka: no bo rustykalne klimaty ni są złe :)
OdpowiedzUsuńBiedr_ona! Oj tak, zupa z krewetek wbrew pozorom nie jest tak rzadko spotykana, a w kuchni znaleźć można rzeczy o wiele bardziej nieprawdopodobne... Pozdrawiam!
Rustykalna zupa z krewetek jest pyszna!
OdpowiedzUsuńA i myślenie o nich ,po prostu' jest jak najbardziej właściwe.
tak długo bez przepisu? jak to tak? :P
OdpowiedzUsuńPyszna zupka :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńAmber - zgadzam się:)
OdpowiedzUsuńNina - ano tak! Tyle ostatnio się działo, że dosłownie nie miałam kiedy... Ale mam nadzieję dziś coś wrzucić:)
ka.wo - dziękuję:) Ja Ciebie również bardzo serdecznie pozdrawiam!
Krewetki są jedną z tych rzeczy, które nigdy mi się nie nudzą :)
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać że w zupie jeszcze nie kosztowałam - chyba będę musiała zainspirować się Twoim przepisem :)
pozdrawiam cieplutko - majowo! :)